Nieprofesjonalny i wyłącznie subiektywny zbiór opinii na temat filmów, seriali i literatury.
poniedziałek, 1 czerwca 2015
Romans jako gatunek filmowy.
Wczoraj miałam okazję posłuchać zachwytów dwóch moich koleżanek nad filmem: "I,że cię nie opuszczę..." i pomyślałam sobie, że chcę o tym napisać:) Jestem stuprocentową kobietą, ale jednak w znanym mi babskim gronie wychodzę na odmieńca, bo szczerze nie znoszę wszelkiego rodzaju romansów, a szczególny uraz mam do komedii romantycznych!!
"Szkoła uczuć" to w pewnych kręgach film kultowy, ale ja dostaję mdłości na samą myśl o nim! Oglądałam go, nawet więcej niż raz i z tego co sobie przypominam płakałam, ale to u mnie jest raczej jak odruch niż szczere wzruszenie. Ten film jest doskonałym przykładem schematu na jakim oparta jest większość ekranowych romansów. Dwoje kompletnie różniących się osób, niemożliwe uczucie, coś co w wyjątkowy sposób ich łączy i obowiązkowo coś złego lub tragicznego przynoszącego pozytywne skutki. I tyle jeśli chodzi o romans... Oczywiście zdecydowana większość kończy się niemal obowiązkowym happy endem ale są pojedyncze wyjątki. Tak na prawdę można sobie darować te godziny spędzone na oglądaniu romansów, bo z góry wiadomo jak potoczy się "akcja" i jakie będzie zakończenie.
Nie mam pojęcia skąd w dzisiejszym świecie bierze się popularność romansów i komedii romantycznych, ale patrząc na ich poziom to boję się o wyobrażenie miłości młodych ludzi. Może to za dużo powiedziane, ale moim zdaniem oglądanie wszędzie superszczęśliwych par przechodzących przez największe kryzysy w przyszłości zaowocuje falą rozwodów :/ Ja jestem osobą, która najpierw ogląda, a potem ocenia, nawet jeżeli z góry wiem, że film nie będzie należał do moich ulubionych to nie wydaję opinii bez oglądania go. Dlatego też wiele z tych smętnych romansów widziałam, chociaż ogromna większość po prostu mnie znudziła... Wyjątki są dwa: "Pamiętnik" i "Wzgórze nadziei".
"Pamiętnik" to film, podobnie jak "Szkoła uczuć", na podstawie prozy Nicolasa Sparksa i jest idealnym przedstawicielem gatunku ale nie krytykuję go w całości tylko i wyłącznie ze względu na kreację Rayana Goslinga!!!! Ale to moja prywatna słabość do tego aktora. Natomiast "Wzgórze nadziei" różni się od wielu romansów choćby zakończeniem, ale tutaj również osoba Juda Law wpłynęła na pozytywny odbiór tego obrazu przeze mnie:P Ale w całym oceanie romansów i komedii romantycznych to tylko dwa filmy, które wywarły na mnie pozytywne wrażenie, a reszta to (dla mnie) nic nie warte dziadostwo... Oczywiście szanuję zdanie innych i ich prawo do swobodnego wybory repertuaru:) Ale dla mnie argument szczęśliwego zakończenia nie jest wystarczającym aby spędzić dwie godziny z średniej jakości filmem...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz