sobota, 6 czerwca 2015

W mrocznych zakątkach Skandynawii - "Zabójcy bażantów"

Nie oglądałam w swoim życiu specjalnie dużo filmów skandynawskich ale po seansie "Zabójców bażantów" moja ciekawość jest odrobinę rozbudzona.
Film opowiada o jednostce policji zajmującej się rozwiązywaniem archiwalnych spraw. Tym razem chodzi o brutalne morderstwo rodzeństwa, za których śmierć już ktoś został skazany, jednak potencjalny świadek rzuca na sprawę nowe światło.
Od pierwszych minut wszystko jest niemal jasne. Widz właściwie nie ma wątpliwości kto jest sprawcą ale mimo tego nie brakuje w tym filmie napięcia, niepewności i wątpliwości. Nie ma tu efektownych pościgów, akcji czy wybuchów. Jest za to niespiesznie prowadzona fabuła, ciekawi bohaterowie i obdarta z konwenansów ludzka natura.
Podoba mi się to, że skandynawskich twórców stać na to, na co nie pozwalają sobie, stawiający na zyski hollywoodzcy filmowcy: mrok, brutalność, i kameralną atmosferę.
Oglądając ten film miałam w pamięci polski "Jeziorak". Okazuje się, że Mazurom wcale  nie tak daleko do mrocznych zakątków Skandynawii.

Wiem, że "Zabójcy bażantów" to film oparty na książce pod tym samym tytułem autorstwa Jussi Adler-Olsen jednak nie wypowiem się na temat jakości ekranizacji ponieważ powieści niestety nie czytałam. Zwykle jest tak, że to ciekawa książka zachęca mnie to obejrzenia jej ekranizacji. Tym razem za najlepsze podsumowanie filmu może być fakt, że powieść "Zabójcy bażantów" znalazła się na mojej (nieustannie się powiększającej) liście "do przeczytania"

czwartek, 4 czerwca 2015

"Złota dama" czyli batalia o sztukę.

Życie pisze najlepsze scenariusze. To jest fakt. I nie można się dziwić, że wszelkiego rodzaju filmy oparte na prawdziwych historiach cieszą się takim powodzeniem. Tylko czasami, oglądając je trudno uwierzyć, że to wszystko miało miejsce.
I tak trochę jest z filmem "Złota dama". Opowiada on historię pewnej starszej pani - Marii Altman, która z pomocą młodego prawnika rozpoczyna batalię o odzyskanie zgrabionego przez nazistów niezwykłego portretu jej ciotki, którym okazuje się być "Złota Adela" Gustava Klimta zwana austriacką Mona Lisą.
Cała opowieść przeplatana jest wspomnieniami Marii Altman związanymi z ciotką - Adelą Bloch-Bauer, z czasów radosnego dzieciństwa, ale także tymi dotyczącymi wojny, prześladowań oraz holocaustu. Wydaje się, że to co najgorsze Maria ma już za sobą, wiedzie szczęśliwe życie w małym domku w Kalifornii. Udało jej się uciec z nazistowskiej Austrii. Przeżyła. Jednak kiedy przedstawiciele rządu oznajmiają, że Komisja Restytucyjna odrzuciła jej wniosek o zwrócenie kolekcji obrazów Klimta, należących do jej rodziny, cała niesprawiedliwość uderza ze zdwojoną siłą.
Niczym Dawid w pojedynku z Goliatem, pani Maria i jej niedoświadczony prawnik pozywają do sądu austriacki rząd. Cała historia jest dosyć znana, ale nie będę odbierać przyjemność oglądania tym mniej zorientowanym. Chociaż nie trudno domyślić się zakończenia biorąc pod uwagę, że obecnie "Złotą Adelę" można oglądać w nowojorskiej  Neue Galerie.
To co mnie osobiście poruszyło w tym filmie to pokazanie jak ciężko poradzić sobie z tragiczną historią. Maria Altman, mimo dobrego życia, które spotkało ją w Ameryce, na samą myśl o powrocie do Wiednia ma w głowie to, co najgorsze ją tam spotkało; przedstawiciele austriackiej  polityki nie potrafią nawet przyznać, że to co uznają za swoje skarby, zostało odebrane bezprawnie komuś, kto "dopuścił się przestępstwa bycia Żydem".

Niewątpliwą perełką jest w "Złotej damie" Helen Mirren, chociaż jej nazwisko to już klasa sama w sobie. A Ryan Reynolds... umówmy się, wybitnym aktorem to on nie jest, ale jakoś daje radę. Najsłabiej wypada Katie Holmes ale na szczęście nie zajmuje zbyt dużo czasu ekranowego.
Całość jest naprawdę dobrze zrealizowana, nie dłuży się, nie nudzi. Jest ciekawą propozycją na wieczorny relaks, który jednak daje coś do myślenia.


wtorek, 2 czerwca 2015

Amerykańska duma

Kilka miesięcy temu film Clinta Eastwooda pt. "Snajper" wszedł na ekrany kin robiąc niesamowitą furorę. Bił rekordy popularności, zdobywał szczyty list box officowych  i zganął wiele pochlebnych recenzji. Taki film to zdecydowanie  pozycja obowiązkowa dla każdego kinomana, nawet kogoś kto nie gustuje w filmach wojennych. Więc, mimo, że z lekkim opóźnieniem to w końcu go obejrzałam. Musze przyznać, że mam mieszanie uczucia.


"Snajper"  to film kierowany do typowego, amerykańskiego odbiorcy, który tylko czeka, żeby zachwycić się swoim wspaniałym krajem, bohaterstwem i męstwem. Taki właśnie jest główny bohater  - Chris Kyle. Zaciąga sie do wojska z poczucia obowiązku, przekonany, że tego właśnie potrzebuje ojczyzna. Służy cztery tury na wojnie z terroryzmem, jako wybitny snajper zostaje nazwany Legendą, a młodzi żołnierze stawiają go sobie za wzór.
Nie da się ukryć, że Kyle jest bohaterem. Dzieki swoim umiejętnościom ocalił wielu. Jednak siłą tego filmu jest to, że pokazuje jaką cene płaci się za tytuł "legendy".
Mnie osobiście właśnie to poruszyło. Człowiek, który zetknie się z wojną, na wojnie już zostaje. Bo przecież nie da się normalnie żyć będąc świadkiem, także sprawcą czegoś tak destrukcyjnego.
Moim zdaniem warto ten film zobaczyc, ale odrzucając gdzieś na bok całą tę amerykańską dumę. Warto w nim dostrzec jak wiele osób cierpi dla ambicji niewielu.

Słodko i radośnie czyli kilka słów o "Annie"

Od czasu do czasu każdy chce obejrzeć coś lekkiego i niezobowiącującego. To był jedyny powód, dla którego sięgnęłam po "Annie" - musical o sierocie z niezwykle optymistycznym podejciem do życia, która trafia od opiekę bogacza ubiegającego się o urząd burmistrza Nowego Yorku.
Czy można powiedzieć o tym filmie coś jeszcze? Chyba tylko tyle, że osoby, które skończyły 13 lat raczej niepowinny go oglądać. Dlaczego? Jest to obraz skierowany do młodszej widowni i starsi raczej nie będą urzeczeni schematyczną historią, przeplataną piosenkami oraz zakończeniem, którego można się domyślić po pierwszym spojrzeniu na plakat, promujący film.
Jednakże jest to film, który z czystym sumieniem można pokazać dzieciom,  nie martwiąc się o przedstawione w nim treści. Myślę,  że młodsi widzowie będą zachwyceni,  a rodzice spokojni. Dlatego warto o "Annie" pamiętać mając w domu pociechy, a kto wie,  może rodzicom udzieli się nieco optymizmu tej rozśpiewanej jedenastolatki? ;)

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Czy na pewno tak dobrze mieć sąsiada?

Nie tak dawno wiele osób z mojego otoczenia entuzjastycznie wypowiadało się na temat filmu "Chłopak z sąsiedztwa". Zwlekałam dość długo z seansem ale z braku pomysłów na wieczór zdecydowałam się go w końcu obejrzeć.

Film opowiada o nauczycielce, która wdaje się w romans z młodym sąsiadem. Znajomość, która miała być przelotną ucieczką od problemów okazuje się być fatalna w skutkach. Ja oglądając ten film miałam ochotę zaśpiewać jak kiedyś Maryla Rodowicz: "ale to już było". Gdyby ten film powstał jakieś 20 lat temu jako produkcja telewizyjna to prawdopodobnie byłby jednym z tych wyświetlanych przy każdej programowej przerwie wakacyjnej. Niestety ani scenariusz ani realizacja nie kwalifikują "Chłopaka z sąsiedztwa" jako filmu, który się pamięta, o którym się mówi czy poleca znajomym. Moim zdaniem jest nudny, przewidywalny i naiwny.

Ona jest nieszczęśliwa, prześladowana i poszkodowana, a on niebezpieczny, szalony, gotowy na wszystko byle tylko mieć ją na własność. Nie ma tu miejsca na "szarości". Czarne jest czarne, a białe jest białe. Nie lubię takich filmów, a ten najbardziej razi brakiem rozsądku.
Dlatego jestem na NIE.

Lincz.

Właśnie oglądałam jeden polskich filmów: "Lincz" i nadal jestem pod wpływem ogromnych emocji po tym seansie. Musze przyznać, że nie jest to film lekki, łatwy i rozrywkowy więc zdecydowanie odradzam go komuś, kto tego właśnie szuka. "Lincz" to film trudny, ciężki i niezwykle emocjonujący przy całym swoim minimalizmie.

Kanwą scenariusza jest prawdziwa historia samosądu w niewielkiej wsi, gdzie to grupa mieszkańców zabiła prześladującego ich kryminalistę. Obraz Krzysztofa Łukaszewicza stawia nam pytanie: Jak wiele człowiek może wytrzymać? Bo przecież ileż można znosić ciągłe pobicia, napaści i groźby ze strony jednego człowieka??? Mieszkańcy filmowej (jak i tej rzeczywistej) wsi nie wytrzymali. Zgłaszali na policję, robili obdukcje u lekarzy, szukali pomocy ale bez echa. W końcu nie wytrzymali, coś w nich pękło, wzięli sprawy w swoje ręce... Osobiście oglądając ten film wciąż miałam w głowie takie myśli: samosądu nie pochwalam, ale nie mogę ich nie zrozumieć!
Można to zwalić na emocje, ale serce mi się ściskało gdy oglądałam historię ludzi, którym nikt nie chciał pomóc, a potem jeszcze och za to obwinili! Patrząc na postać prokuratora czy jednego z lekarzy nie mogłam zrozumieć jak można być tak bezdusznym w stosunku do drugiego człowieka??? I nie chodzi mi tutaj o stawianie kogokolwiek ponad prawem ale o jakieś takie ludzkie traktowanie!!! Ci ludzie zasłużyli na karę z tym się zgadzam ale myślę, że można było darować sobie popisówkę i wziąć pod uwagę okoliczności łagodzące.
Wydaje mi się, że najtragiczniejszą postacią jest najmłodszy z braci - Marcin. Terroryzowany przez przestępcę, potem policjanta i znowu przez kryminalistów. Gdy grozi mu powrót do więzienia, po prostu nie wytrzymuje. Jest mi go żal.

Wciąż burzą się we mnie emocje po tym filmie. Tak szczerze to dawno, żaden film tylu ich we mnie nie wzbudził! Myślę, że jest to też zasługa naprawdę doskonałego popisu aktorstwa. Perełką jest oczywiście kreacja Wiesława Komasy, którego postać to czyste zło, bez żadnej dyskusji!

Odsuwając emocje na dalszy plan, zdaję sobie sprawę, że ten film jest niesamowicie jednowymiarowy. Wiadomo ten był zły, to mu się należało, policja (też zła) nie pomogła to ci dobrzy sami sobie poradzili. Myślę, że można było troszkę lepiej pokazać niemożność funkcjonariuszy do zrobienia czegokolwiek, rozwinąć trochę ten wątek, a pewnie wniósłby do filmu może troszkę inne spojrzenie na sprawę. Ja jednak oceniam film pozytywnie i polecam go obejrzeć stawiając sobie samemu pytanie: Jak daleko bym się posunął?

"Wzgórze nadziei" - wzruszająca tragedia miłosna


Po raz kolejny, sama już nie wiem czy trzeci, czy czwarty oglądałam "Wzgórze nadziei". Mimo tego, że dokładnie wiem jak się skończy i znam całą historię to jakoś nie mogłam sobie darować gdy w programie telewizyjnym zobaczyłam, że leci. O wyznaczonej porze zasiadłam przed odbiornikiem z zamiarem  nieodrywania się przez najbliższe dwie i pół godziny.

Po raz kolejny przyznaję się do mojej słabości do Juda Law, ale to właśnie on był powodem, dla którego obejrzałam ten film po raz pierwszy. I nadal jest powodem, dla którego oglądam go za każdym razem, jednak gdyby film był beznadziejny to nawet ten brytyjski przystojniak by mnie nie przekonał, że warto oglądać go po raz enty:) Ale do rzeczy: historia miłość dwóch praktycznie obcych sobie osób, którym nie przeszkodziła nawet wojna. Poznali się, zafascynowali sobą, spędzili ze sobą tak niewiele chwil, a jednak pokochali na wieki. Kiedy secesja ich rozdzieliła wciąż, nieustannie o sobie myśleli. Ona, piękna, choć zimna Nicole Kidman, stara się utrzymać swoją farmę i przeciwstawić okrutnej straży obywatelskiej i z pomocą wiernej Renee Zellweger (jeszcze przed zmianą twarzy) walczy o przetrwanie, a on, bohaterski, choć nieśmiały Jude Law decyduje się na dezercje i powrót do ukochanej, choć wie, ze za to grozi mu śmierć. Każde z nich musi pokonać własną drogę, aby odnaleźć miłość swojego życia. Ona zmieniając się z wykształconej damy na gospodarną panią domu, a on podróżując i szukając pomocy u ludzi, z których nie każdy jest godzien zaufania. Oddaleni, pozbawieni praktycznie szans na powrót i szczęście wciąż wierzą, bo tylko tyle mają. Ich historia niesamowicie mnie wzrusza, za każdym razem płaczę tak samo... Uwielbiam ten film! Jego nastrój i narrację. Choć wielu pewnie uzna, że to tylko dwie i pół godziny nudy to mnie osobiście, choć nie należę do wielbicieli melodramatów ten film niezmiennie urzeka.

Crazy, stupid love :D


Dopiero w poprzednim wpisie krytykowałam wszelkiego rodzaju romanse filmowe i przyznawałam się do niechęci do komedii romantycznych, a już dzisiaj zdecydowałam się napisać o filmie, który niedawno oglądałam:)

"Kocha, lubi, szanuje" to typowa komedia romantyczna, która absolutnie mnie zachwyciła i ubawiła do łez!!!!! Nigdy nie sądziłam, że mogę się śmiać na takim filmie! A jednak jest to możliwe:) Film opowiada historię mężczyzny w średnim wieku, którego żona nagle decyduje się na rozwód. Mężczyzna załamując się i pijąc w barze poznaje przystojnego podrywacza, eksperta od męskiej mody i kobiet na jedną noc. Decyduje się pomóc odmienić wizerunek rozwodnika i zmienić jego nastawienie do kobiet i życia. Niesamowita przemiana i jej konsekwencje tworzą splot przezabawnych sytuacji:) Również pozostałe wątki (syn głównego bohatera zakochany w niani czy barowy podrywacz odnajdujący miłość) bawią i wzruszają.

Ten film różni się od wielu innych jemu podobnych przede wszystkim poziome aktorstwa! Nie jestem fanką Steve'a Carella ale tutaj doskonale portretuje on załamanego faceta przeżywającego kryzys małżeński. Julianne Moore doskonale sprawdza się jako znudzona życiem i mężem kobieta, która szuka świeżości. No i ON! Gdy się pojawia na ekranie kobiety mdleją, a faceci mu zazdroszczą: Ryan Gosling! Uwielbiam go dlatego nie jestem obiektywna, ale uważam, że gdyby ktoś inny grał rolę eleganckiego podrywacza i mentora głównego bohatera to ten film wiele by stracił:D Najbardziej podoba mi się scena, w której Ryan ściąga koszulę, a Emma Stone mówi: "Kurwa! Wyglądasz ja z photoshopa!!!" Ciekawie też wypada w jednej z epizodycznych ról Kavin Bacon, którego już dawno na ekranie nie widziałam.

Ta komedia jest naprawdę zabawna dlatego każdemu mogę ją polecić! Kobiety i mężczyźni powinni się na niej równie dobrze bawić:) I tego wam życzę!!!! Polecam z całego serca:D

Romans jako gatunek filmowy.


Wczoraj miałam okazję posłuchać zachwytów dwóch moich koleżanek nad filmem: "I,że cię nie opuszczę..." i pomyślałam sobie, że chcę o tym napisać:) Jestem stuprocentową kobietą, ale jednak w znanym mi babskim gronie wychodzę na odmieńca, bo szczerze nie znoszę wszelkiego rodzaju romansów, a szczególny uraz mam do komedii romantycznych!!

"Szkoła uczuć" to w pewnych kręgach film kultowy, ale ja dostaję mdłości na samą myśl o nim! Oglądałam go, nawet więcej niż raz i z tego co sobie przypominam płakałam, ale to u mnie jest raczej jak odruch niż szczere wzruszenie. Ten film jest doskonałym przykładem schematu na jakim oparta jest większość ekranowych romansów. Dwoje kompletnie różniących się osób, niemożliwe uczucie, coś co w wyjątkowy sposób ich łączy i obowiązkowo coś złego lub tragicznego przynoszącego pozytywne skutki. I tyle jeśli chodzi o romans... Oczywiście zdecydowana większość kończy się niemal obowiązkowym happy endem ale są pojedyncze wyjątki. Tak na prawdę można sobie darować te godziny spędzone na oglądaniu romansów, bo z góry wiadomo jak potoczy się "akcja" i jakie będzie zakończenie.

Nie mam pojęcia skąd w dzisiejszym świecie bierze się popularność romansów i komedii romantycznych, ale patrząc na ich poziom to boję się o wyobrażenie miłości młodych ludzi. Może to za dużo powiedziane, ale moim zdaniem oglądanie wszędzie superszczęśliwych par przechodzących przez największe kryzysy w przyszłości zaowocuje falą rozwodów :/ Ja jestem osobą, która najpierw ogląda, a potem ocenia, nawet jeżeli z góry wiem, że film nie będzie należał do moich ulubionych to nie wydaję opinii bez oglądania go. Dlatego też wiele z tych smętnych romansów widziałam, chociaż ogromna większość po prostu mnie znudziła... Wyjątki są dwa: "Pamiętnik" i "Wzgórze nadziei".
"Pamiętnik" to film, podobnie jak "Szkoła uczuć", na podstawie prozy Nicolasa Sparksa i jest idealnym przedstawicielem gatunku ale nie krytykuję go w całości tylko i wyłącznie ze względu na kreację Rayana Goslinga!!!! Ale to moja prywatna słabość do tego aktora. Natomiast "Wzgórze nadziei" różni się od wielu romansów choćby zakończeniem, ale tutaj również osoba Juda Law wpłynęła na pozytywny odbiór tego obrazu przeze mnie:P Ale w całym oceanie romansów i komedii romantycznych to tylko dwa filmy, które wywarły na mnie pozytywne wrażenie, a reszta to (dla mnie) nic nie warte dziadostwo... Oczywiście szanuję zdanie innych i ich prawo do swobodnego wybory repertuaru:) Ale dla mnie argument szczęśliwego zakończenia nie jest wystarczającym aby spędzić dwie godziny z średniej jakości filmem...

"Jeden dzień" - jedno życie


Samotny wieczór to pora na babskie filmy, dlatego zdecydowałam się dzisiaj obejrzeć film "Jeden dzień". Przez przypadek na niego trafiłam i zaczęłam oglądać właściwie z nudów, jednak bardzo szybko mnie zaciekawił, a nawet wzruszył.

Film opowiada historię dwójki młodych ludzi: Emmy i Dextera, którzy spotykają się w noc zakończenia studiów i obiecują sobie spędzać wspólnie jeden dzień każdego roku, a jeśli to nie będzie możliwe to zadzwonią do siebie lub napiszą. Początkowo studencka fascynacja zmienia się w szczerą przyjaźń i troskę, jednak dorosłość przynosi nowe wyzwania i problemy, które całą znajomość stawiają pod znakiem zapytania. Jak zakończy się ta opowieść? Czy rodzące się uczucia w końcu zbiegną się w czasie? Czy młodzi ludzie spędzą ze sobą więcej niż jeden dzień? Polecam każdemu przekonać się o tym osobiście!!!!!!

Cały film opowiedziany jest z perspektywy jednej daty: 15 lipca. Tylko w ten dzień, każdego roku śledzimy losy bohaterów. W momencie gdy się poznają, są młodymi ludźmi, zupełnie nieświadomymi życia, dorosłości i odpowiedzialności. Właśnie skończyli studia, mają swoje plany i ambicje, wydaje im się, że świat stoi przed nimi otworem. Na tym etapie wszystko wydaje się takie proste i oczywiste. Ale kolejne dni 15 lipca pokazują nam zderzenie ambicji z rzeczywistością i marzeń z odpowiedzialnością. Przychodzi praca i obowiązki, szkolne przyjaźnie coraz trudniej utrzymać, a dodatkowo życia przynosi sporo pokus i niespodzianek, którym nie zawsze można się oprzeć... Ten film jest pewnego rodzaju wycieczką przez życie, a właściwie przez dwa życia, które okazuje się splecione są ze sobą już permanentnie. Warto, naprawdę warto obejrzeć uważnie ten film!!!! Poczuć go, pozwolić mu się wzruszyć i może wyciągnąć jakieś wnioski.

Po tym filmie przychodzi mi do głowy taka myśl: Życie trzeba w pełni przeżyć bo jest ono zbyt cenne, żeby je zmarnować!!!

"Kupiliśmy zoo" czyli przygoda dopiero się zaczyna


Dlaczego zdecydowałam się obejrzeć film "Kupiliśmy zoo"? Właściwie sama nie wiem :) Tytuł kompletnie mnie nie zachęcał, bo nie jestem fanką familijnych filmów na dodatek ze zwierzętami. Może mnie przekonał Matt Damon, bo raczej nie Scarlett Johansson. Ale zaczęłam oglądać, a potem już nie mogłam się oderwać i bardzo się cieszę, że to zrobiłam!

Benjamin jest pisarzem żądnym przygody, korzysta z życia na całego, przeżywa niesamowite przygody i niczego się nie boi, a na dodatek kocha to co robi, jednak śmierć żony zmienia jego życia diametralnie. Zostaje sam z dwójką dzieci. Nastoletnim Dylanem i sześcioletnią Rose. Każde z nich na swój własny sposób stara się sobie poradzić ze stratą ukochanej osoby. Ben podejmuje decyzję o zmianie miejsca zamieszkania, zachęcony przez córeczkę postanawia kupić zoo. Okazuje się jednak, że ogród podupada i wymaga sporych wydatków, a na dodatek muszą zmierzyć się z inspektorem, od którego zależy czy uda im się ponownie otworzyć park.

Co w tym filmie jest takiego niezwykłego? Wydaje się, że właściwie nic, po prostu kolejna rodzinna historyjka. Jednak obok pracy przy zoo śledzimy losy ludzi po ogromnej tragedii. Ojciec nieumiejący znaleźć drogi porozumienia z synem, malutka córeczka, która wydaje się być największym wsparciem, pogubiony dzieciak, który nie wie jak dogadać się z ojcem i jak prosić o pomoc. Czy zoo pomoże im ruszyć z miejsca i da nadzieję na przyszłość? W takim miejscu wiele się może wydarzyć! Przekonajcie się sami, dajcie się ponieść przygodzie, a ona was zauroczy i wzruszy do łez! Nie zabraknie też wielu powodów do śmiechu!

Immortals. Nieśmiertelna porażka....


Generalnie lubię filmy fantasy, a jak jeszcze w fabułę wmieszane są różne postacie nie z tego świata to tym bardziej chętnie po takie filmy sięgam. Dlatego właśnie oglądałam film "Immortals. Bogowie i herosi".

Film opowiada o dzielnym Tezeuszu, który musi stawić czoła okrutnemu królowi planującemu uwolnić z podziemi Tartaru, uwięzionych tam przed laty przez bogów, tytanów. Do tego potrzebny mu jest mityczny łuk, a miejsce jego ukrycia zna tylko wyrocznia. I tak z pomocą bogów Tezeusz ratuje dziewczynę, zostaje bohaterem i ratuje świat przed odwiecznym złem. Czyli nudno i przewidywanie, a na dodatek film, który miał być inspirowany mitologią, oprócz samych imion nie ma z grackimi podaniami nic wspólnego! Zeus nie jest potężnym władcą piorunów, a lalusiem w złotym trykocie,który nie może się zdecydować czy pomóc ludziom czy nie... Zresztą wszyscy "bogowie" przypominają raczej (tu zacytuję moją koleżankę) komitet poparcia posła Biedronia niż wszechmocne stworzenia.

Całość wypada bardzo słabo i po prostu nudno, a film trwa prawie dwie godziny, więc jest to dodatkowa udręka. Wierzę, że znajdą się ludzie, którym ten film bardzo przypadnie do gustu, dla mnie jednak to kompletna strata czasu...

"Służące" mają głos.


Czasami mam dosyć banalnych komedii romantycznych, czy filmów z wybuchową akcją w roli głównej, a z drugiej strony na poważne dramaty też nie mam ochoty i w takich właśnie chwilach ciesze się, że niektórzy potrafią znaleźć równowagę. Właśnie w takiej chwili zdecydowałam się obejrzeć film "Służące".

Lata 60 ubiegłego wieku, zwykłe miasteczko w Stanach Zjednoczonych. Białe panienki z bogatych rodzin spotykają się na wystawnych przyjęciach, a jedynym ich tematem jest znalezienie męża i modne fryzury. O ich dzieci, domy i wszystko, co ważne dbają czarnoskóre służące, które w zamian za starania dostają marne pieniądze i kompletny brak szacunku. W cieniu wypielonych trawników i pastelowych domków służące żyją w strachu o pracę,a w trudnych czasach również o życie. Gdy młoda dziewczyna kosztem własnej reputacji prosi o wywiady kobiety, z którymi nikt nie rozmawia, coś zaczyna się zmieniać. Okazuje się, że służące mają wiele do powiedzenia, kiedy ktoś pozwala im mówić.

Nie będę udawała, że to jest film wybitny i przełomowy. Nie jest! Jednak ogląda się go całkiem przyjemnie. Myślę, że dl każdego widza naturalnym będzie negowanie "białych", jednak świat nigdy nie jest wyłącznie czarno-biały. Jest coś pomiędzy i tego właśnie uczą nas "Służące"

Seriale nie z tego świata cz.3 - "Supernatural"

Wracam do tematu seriali nie z tego świata, wśród których prym wiedzie zdecydowanie "Supernatural" :)

Opowieść o dwóch braciach, którzy przy dźwiękach rocka, w czarnej Impali na numerach z Kansas przejeżdżają całe Stany poszukując i likwidując niezliczone stwory z zaświatów. Nazywają siebie łowcami, choć nie raz stają się zwierzyną dla duchów, upiorów, demonów.

Sam i Dean zaczynają swoją podróż szukając zaginionego ojca. Po drodze pomagają ludziom nękanym przez zjawiska, których nie rozumieją, a także zacieśniają swoje braterskie relacje. Ich ojciec został łowcą po tajemniczej śmierci swojej żony, a matki chłopców, których w tym duchu wychował. Wraz z odnalezieniem ojca pojawiają się kolejne zagadki do rozwiązania i duchy do wygnania. Ich podróż trwa już siódmy sezon i zdaję się nie mieć końca, bo na miejsce jednego pokonanego demona pojawia się pięciu gorszych. W międzyczasie bracia byli już w piekle, walczyli z Lucyferem i aniołami, zapobiegali rebelii w niebiosach, byli świadkami otwarcia czyśćca, toczyli walkę z Lewiatanami, z królem Piekła, Czarownicą z Oz, Aniołem Zagłady i wieloma różnymi przeciwnikami, a wciąż wydaje się, że ich podróż nie ma końca.

Ten serial przyciągnął mnie natychmiast, jak tylko obejrzałam pierwszy odcinek! Szczególnie ze względu na obu braci. Dean - starszy, twardy nieustępliwy łowca, fan rocka i starych samochodów. Sam - młodszy,student prawa, typ wrażliwca, który nie chce dźwigać rodzinnego ciężaru, jednak śmierć narzeczonej zmusza go do współpracy z bratem. Tych dwoje wydaje się różnić niemal wszystkim, jednak przebywanie ze sobą i konieczność wzajemnego zaufania łączy ich, a z czasem coraz bardziej zaciera różnice. Gdy do tego nietuzinkowego duetu dołącza Castiel, tworzy się jedyne w swoim rodzaju trio:)
Bracia mogą liczyć na wsparcie życzliwych ludzi, wśród których najważniejszy jest Bobby, wyzywający od idiotów, a kochający jak ojciec. Jednak, zdarza się także braciom źle ulokować zaufanie, co przynosi katastrofalne skutki!

"Supernatural" ma trochę z dramatu, trochę z horroru i na pewno duuużo z komedii :) Dlatego każdy może w tym serialu znaleźć coś dla siebie! Polecam wszystkim miłośnikom zjawisk nadnaturalnych!!! :)

Seriale nie z tego świata cz.2 "Hex - Klątwa upadłych aniołów"


Nigdy wcześniej nie słyszałam o tym serialu, natknęłam się na niego na jednym z serwisów z serialami online. Przeczytałam kilka(naście?) bardzo negatywnych komentarzy i z ciekawości, czy naprawdę jest taki tragiczny, postanowiłam obejrzeć. Całe szczęście, że dwa sezony zamykają się w kilkunastu odcinkach!!!! Zdecydowanie mogę powiedzieć, że wszystkie komentarze były jak najbardziej prawdziwe! O ile pierwszy sezon jeszcze można ewentualnie oglądać, o tyle drugi to już czysta męka!

"Hex" to serial brytyjski, więc całe to dziadostwo okraszone jest uroczym akcentem. Akcja toczy się w elitarnej szkole, znajdującej się gdzieś na odludziu, w starej posiadłości. I właśnie to tajemnicze miejsce sprzyja tajemniczym wydarzeniom i siłom piekielnym. W pierwszym sezonie młoda dziewczyna odkrywa, że posiada niezwykłe zdolności, a wśród jej przodków były czarownice. Po tym zaczyna się interesować nią tajemnicza postać, która okazuje się przywódcą upadłych aniołów - demonem Azazelem. I tak naprawdę ta postać i kreacja Michaela Fassbendera jest jedynym jasnym (ciemnym?) punktem tej produkcji. Pierwsze odcinki i relacja, w którą demon wplątuje dziewczynę kończą się w momencie gdy ona poddaje się jego diabelskiemu urokowi, zachodzi z nim w ciążę i ginie ratując dziecko.

W kolejnym sezonie do akcji wkracza wiekowa czarownica w ciele siedemnastolatki i cała historia z uwodzeniem się powtarza ale tym razem rolę kuszącego demona przejmuje syn Azazela. Tego już nie da się oglądać!!!!

Ja jestem miłośniczką wszelkiego rodzaju seriali ze zjawiskami paranormalnymi i gośćmi z zaświatów ale "Hex" to istna tragedia! i ogromna strata czasu! Jakby ktoś się zastanawiał czy oglądać ten serial to ZDECYDOWANIE ODRADZAM!!!!!!!!!!!!! Nie warto

Seriale nie z tego świata cz. 1 - "Czysta krew"

Praktycznie każdą swoją wolną chwilę wypełniam serialami:) uwielbiam je!!! A szczególnie uwielbiam ten niedosyt gdy pojawiają się napisy końcowe, a ja z niecierpliwością włączam kolejny odcinek, bo po prostu nie wytrzymam jak się nie dowiem co będzie dalej! Oglądałam już różne seriale, oczywiście niegdy nie sięgam po polskie, bo są zwyczajnie słabe... (może za wyjątkiem "Ekipy" w reżyserii Agnieszki Holland, ale to inny temat) Pamiętam jak na początku całe noce poświęcałam oglądając "Gotowe na wszystko". Potem przerzuciłam się na coś bardziej nieziemskiego:) 

 

Pierwszym moim serialem z dziwnymi stworzeniami i zjawiskami nie z tej ziemi była "Czysta krew". Totalnie oszalałam na jej punkcie chociaż nie tak od razu. Zaczęłam oglądać z ciekawości. Gdzieś usłyszałam ten tytuł i postanowiłam zobaczyć, czy rzeczywiście jest taki dobry jak mówią. Szczerze? Pierwsze odcinki (trzy lub cztery) nie zachwyciły mnie... A właściwie to zniechęciły! Stwierdziłam, że właściwie oprócz zabawnej bohaterki to nie ma nic ciekawego. Chciałam dać sobie spokój ale postanowiłam, że przemęczę się choćby do końca pierwszego sezonu. Było warto!!!!! W momencie kiedy na ekranie pojawił się Eric już wiedziałam, że będę wierną fanką:) ale to nie tylko jednej postaci zasługa! Po kilku pierwszych odcinkach serial naprawdę się rozkręca i warto przetrzymać i nie odpuścić sobie takiej rozrywki! Serial zachęcił mnie do przeczytania książek, na podstawie których powstał i muszę przyznać, że one są jeszcze lepsze!!! 


Niestety utrzymać wysoki poziom serialu aż do genialnego finału to nie lada sztuka. Twórcom "Czystej krwi" zdecydowanie to nie wyszło. Kolejne sezony było coraz słabsze. Fabuła oddalała się od książkowego pierwowzoru, a wątki ciągnące się w nieskończoność były po prostu coraz głupsze. O zakończeniu serialu wolałabym w ogóle zapomnieć. A szkoda bo na początku było fajnie. 

Na początek

Wiele rozmów z moimi znajomymi rozpoczyna się pytaniem: "Ania jaki film polecasz?".
 Ostatnio pewna dobra dusza zasugerowała mi, że może bym zaczęła pisać swoje recenzja i rekomendacje skoro i tak o filmach mogę rozmawiać bez końca.  Pomyślałam sobie: a właściwie dlaczego nie? Kiedyś już to robiłam i sprawiało mi to niezłą frajdę więc może warto do tematu wrócić. No i właśnie teraz jesteśmy w tym miejscu :)
Drogi czytelniku, jeżeli tu trafiłeś to prawdopodobnie się znamy i przywiodło Cię moje nachalne publikowanie na Facebooku czy innych portalach społecznościowych, ale może spodoba Ci się to co chcę pisać i zostaniesz na dłużej. Ale jeżeli trafiłeś tu zupełnie przypadkiem to pozwól, że się przedstawię.

Mam na imię Ania i jestem uzależniona od oglądanie filmów. Jeżeli tylko mogę to wolne chwile spędzam na sali kinowej, praktycznie każdy wolny wieczór to nowy film. Oglądam dużo i (niemal) wszystko. Jeżeli zacznę coś oglądać to już nie przerywam, choćby nie wiem ja zły dany film był. Trwam do końca, a później ostrzegam wszystkich, żeby dany tytuł omijali szerokim łukiem.
Nie jestem profesjonalistką, nie muszę być obiektywna. Chcę pisać o tym co mi się podobało lub co uważam za marne. Możesz się ze mną nie zgadzać ;)