Jest to, oparta na faktach, opowieść o czarnoskórym biegaczu, który przygotowuje się do udziału w Igrzyskach Olimpijskich w Berlinie w 1936 roku. To tak w dużym skrócie, bo kim był i co osiągnął Jesse Owens można dokładnie poczytać (choćby w Wikipedii :P ). Wydawać by się mogło, że będzie to historia sportowca i jego przygotować do wielkiego, życiowego sukcesu. Jednak dla mnie film ten ma zupełnie inny wymiar.
Akcja toczy się w latach 30 ubiegłego wieku. W Stanach Zjednoczonych obowiązuje segregacja rasowa. Czarnoskórym nie wolno mieszkać z białymi, w autobusach mają wyznaczone strefy, nie chodzą do tych samych fryzjerów, co biali. Ale wolno im studiować. I właśnie na uniwersytecie Jesse dostaje szansę trenowania w drużynie lekkoatletycznej, a dość szybko okazuje się, że chłopak jest do tego stworzony! Między nim, a charyzmatycznym trenerem rodzi się przywiązanie, szacunek, a w końcu przyjaźń. Niezwykły talent i pasmo sportowych sukcesów, niekoniecznie idą w parze z poukładanym życiem osobistym, bo wraz z popularnością, w życiu Owensa pojawia się wiele pokus.
Jednak w tle historii biegacza toczy się polityczna rozgrywka. Igrzyska w Berlinie, już "pod panowaniem" Hitlera, przyjmowane są niezbyt entuzjastycznie. Komitety Olimpijskie na całym Świecie wzywane są do bojkotu, jako wyrazu sprzeciwu wobec nazizmu. Po burzliwych dyskusjach USA postanawia jednak wziąć udział w imprezie.

Zdaję sobie sprawę, że "Zwycięzca" nie jest filmem wybitnym. Jest dość "cukierkowy" i schematyczny. Sprawdza się jako ekranizacja ciekawej historii, jednak dużo lepsze wrażenie robi, gdy spojrzymy na niego jako na porównanie dwóch postaw dyskryminacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz