środa, 26 października 2016

Demokratyczne Stany Zjednoczone kontra nazistowska III Rzesza. O filmie "Zwycięzca"

Właściwie mógłby być to wpis pod hasłem: "NADRABIAM ZALEGŁOŚCI" ale muszę się przyznać, że "Zwycięzca" to film, o którym nawet nie słyszałam, dopóki nie dane mi było go obejrzeć.
Jest to, oparta na faktach, opowieść o czarnoskórym biegaczu, który przygotowuje się do udziału w Igrzyskach Olimpijskich w Berlinie w 1936 roku. To tak w dużym skrócie, bo kim był i co osiągnął Jesse Owens można dokładnie poczytać (choćby w Wikipedii :P ). Wydawać by się mogło, że będzie to historia sportowca i jego przygotować do wielkiego, życiowego sukcesu. Jednak dla mnie film ten ma zupełnie inny wymiar.

Akcja toczy się w latach 30 ubiegłego wieku. W Stanach Zjednoczonych obowiązuje segregacja rasowa. Czarnoskórym nie wolno mieszkać z białymi, w autobusach mają wyznaczone strefy, nie chodzą do tych samych fryzjerów, co biali. Ale wolno im studiować. I właśnie na uniwersytecie Jesse dostaje szansę trenowania w drużynie lekkoatletycznej, a dość szybko okazuje się, że chłopak jest do tego stworzony! Między nim, a charyzmatycznym trenerem rodzi się przywiązanie, szacunek, a w końcu przyjaźń. Niezwykły talent i pasmo sportowych sukcesów, niekoniecznie idą w parze z poukładanym życiem osobistym, bo wraz z popularnością, w życiu Owensa pojawia się wiele pokus.
Jednak w tle historii biegacza toczy się polityczna rozgrywka. Igrzyska w Berlinie, już "pod panowaniem" Hitlera, przyjmowane są niezbyt entuzjastycznie. Komitety Olimpijskie na całym Świecie wzywane są do bojkotu, jako wyrazu sprzeciwu wobec nazizmu. Po burzliwych dyskusjach USA postanawia jednak wziąć udział w imprezie.
Jednym z reprezentantów jest Jesse Owens, czarnoskóry lekkoatleta, który po przyjeździe do Berlina dowiaduje się, że nie ma tam oddzielnych mieszkań dla białych, a nawet może usiąść w restauracji i razem z innymi zjeść posiłek przy jednym stole. Ta scena właśnie była dla mnie niezwykle symboliczna. Bo czym właściwie różniła się stawianie rasy aryjskiej nad żydowską od uznawania białych panami??? Pewnym odarciem z pozorów jest rozmowa, którą Owens prowadzi z niemieckim skoczkiem tuż po zawodach. Stwierdza wprost, że w Berlinie jest lepiej traktowany niż u siebie. Fakt, od Hitlera gratulacji i uścisku dłoni się nie doczekał, ale od prezydenta Stanów Zjednoczonych również... Nawet na przyjęcie na jego cześć wchodzić musiał wejściem dla personelu, bo głównym wchodzili biali, a żaden z nich nie miał na koncie czterech złotych medali.
Zdaję sobie sprawę, że "Zwycięzca" nie jest filmem wybitnym. Jest dość "cukierkowy" i schematyczny. Sprawdza się jako ekranizacja ciekawej historii, jednak dużo lepsze wrażenie robi, gdy spojrzymy na niego jako na porównanie dwóch postaw dyskryminacji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz