wtorek, 18 października 2016

"Inferno" - kiepska ekranizacja, kiepskiej książki.

"Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy tu wchodzicie" 

Taki napis powinien być umieszczany przy salach kinowych, na których wyświetlany jest najnowszy film Rona Howarda na podstawie kolejnej powieści Dana Browna. Podobno jest to już czwarta książka w serii, a człowiek ma wrażenie, że czyta w kółko tą samą dokładnie powieść. Wiem co mówię, poświęciłam się i przeczytałam wszystkie cztery... I nawet oglądałam filmy ("Zaginiony symbol" mimo, że jest trzecią częścią serii, nie został zekranizowany). 

"Kod Leonarda da Vinci" wchodził w atmosferze skandalu. Przedstawiał dość obrazoburczą teorię, która mono krytykowała podstawy wiary nie tylko katolickiej. Powieść szybko stała się popularna i szeroko omawiana. Fabułę znali wszyscy, a najlepiej chyba, ci, którzy jej nie czytali. Nie da się ukryć, że wartka akcja i wiele odniesień do kultury, historii i religii, nawet jeśli były nieprawdziwe, powodują, że czyta się ją niezwykle sprawnie, nawet ze świadomością, że nie jest to najwybitniejsza literatura. Ekranizacja była więc oczywista. Po sukcesie "Kodu da Vinci" przypomniano sobie, że wcześniej została napisana inna książka, więc warto ją też przenieść na ekran. I tak powstały "Anioły i Demony" czyli "Kod da Vinci 2". Teraz na ekrany kin wszedł trzeci już film reklamowany cały czas, jako kontynuacja "Kodu da Vinci". 

Profesor Langdon budzi się we florenckim szpitalu z raną głowy po postrzale, zupełnie nie pamiętając skąd się tam wziął i co właściwie robił przez kilka ostatnich dni. Na dodatek ktoś usiłuje go zabić. Z opresji ratuje go młoda lekarka (wcześniej tę rolę grała policjantka i pani od fizyki). W kieszeni znajduje tajemniczą tubę, a w niej projektor z mapą piekła, pędzla Botticellego, na podstawie opisu Dantego. Jednak slajd przedstawia zmodyfikowany obraz. W tym momencie zaczyna się wyścig po zabytkach, muzeach i kościołach w poszukiwaniu rozwiązania zagadki. Tutaj chodzi o zlokalizowanie wirusa, który ma na celu zabicie połowy ludzkości. Naszych bohaterów ściga głównie WHO (serio... ich agenci posługują się bronią chyba lepiej od FBI), ale też inna, tajemnicza firma, którą wynajął przed swoją śmiercią twórca wirusa - milioner głoszący ideę, iż przeludnienie jest największym problemem współczesnego świata i zagraża jego porządkowi. Brzmi interesująco? Uwierzcie mi, nie jest... W filmie panuje totalny chaos! Jesteśmy prowadzeni od jednego punktu do kolejnego bez zupełnego sensu! Pościg, za pościgiem, a widz w pewnym momencie zaczyna się zastanawiać, za czym właściwie gonimy. To czego tak bardzo brakuje w fabule to sens... W jednej z czytanych przeze mnie recenzji, ktoś zwrócił uwagę, że przecież żyjemy w czasach Internetu, Google wie wszystko... Takie zagadki mogły się sprawdzać u Indiany Jonesa (gdzie, swoją drogą były świetne), ale nie w XXI wieku.

Co natomiast sprawia, ze ten film jest nie wart czasu? Powtarzalność... Dokładnie tę samą fabułę oglądaliśmy już wcześniej w "Kodzie da Vinci" i "Aniołach i Demonach". Jeżeli widziałeś któryś z tych filmów, właściwie widziałeś też "Inferno".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz