niedziela, 9 października 2016

"Wołyń"

O filmie "Wołyń" napisano już wiele, jednak nie wydaje mi się żeby temat mógł zostać wyczerpany, ponieważ każdy widz będzie ten film przeżywał na swój własny sposób, z innymi emocjami, z innym podejściem, dlatego także i ja pokuszę się o opisanie własnych odczuć, a pisze się bardzo trudno ponieważ niezwykle ciężko ubrać w słowa przeżycie, jakim był seans.


U mnie w domu zawsze mówiło się o polskiej historii, o ciężkich czasach wojny i trudnych losach Polaków. Babcie wspominały czasy wojny i do dzisiaj pamięć o tamtych czasach jest w mojej rodzinie żywa. Dlatego idąc do kina doskonale wiedziałam o czym będzie mowa, czego temat dotyka, a jednak byłam pełna obaw. Pamiętam jak emocjonalnym doświadczeniem był dla mnie seans "Róży". Dramat, który rozrywał widza wewnętrznie i wzbudzał niemy sprzeciw. Czułam, że teraz będzie jeszcze trudniej.

Film rozpoczyna się sielskim preludium do nadchodzącej tragedii. Jesteśmy na wołyńskiej wsi. Właśnie odbywa się wesele. Polka wychodzi za Ukraińca. Jesteśmy uczestnikami zabawy, poznajemy ślubne zwyczaje i radosne śpiewy młodych dziewczyn. Poznajemy bohaterów, których losy przyjdzie nam śledzić. Wszyscy są sąsiadami, mieszkają płot w płot. Polacy, Ukraińcy, Żydzi. Tę sielską atmosferę zakłócają rozmowy toczące się gdzieś w tle. Jedne dotykają dramatów narodowościowych, a inne zupełnie prywatnych. To tutaj Zosia, panienka zakochana w ukraińskim chłopcu, zostaje przehandlowana starszemu mężczyźnie z dwójką dzieci za trochę pola i trzodę. A potem przychodzi wojna i niesie ze sobą kolejne dramaty.

Ogromną siłą "Wołynia" jest odwaga, której panu Wojciechowi Smarzowskiemu nie zabrakło. Odwaga w pokazywaniu ludzkiego okrucieństwa bez owijania w bawełnę, bez ugładzania, ale z wyczuciem, którego wielu filmowców mogłoby mu pozazdrościć; odwagę w mówieniu: "tak, oni nas zabijali, ale my tez nie byliśmy krystaliczni"; odwagę skupienia naszej uwagi na jednej osobie i odwagę w przedstawieniu tej osoby. Zosia jest naszą przewodniczką na wołyńskiej ziemi. Nie jest dzielną męczennicą, nie pragnie zbawiać świata (choć stać ją na spory heroizm), nie walczy o wolność i wzniosłe idee. Jedyne czego pragnie to odrobina szczęścia, bezpieczeństwa, spokoju. Jednak to wszystko raz za razem jest jej brutalnie odbierane.
"Wołyń" jest filmem skrajnie przejmującym, który zapiera dech i wywołuje naprawdę ogromne poruszenie i emocje. Wzbudza oburzenie wobec bezsensownego okrucieństwa, żal za całe przedstawione zło i rozczarowanie z niewyciągniętych, przez lata, wniosków.

O grze aktorskiej, muzyce i zdjęciach niech piszą profesjonaliści, ja napisze tylko:
Idźcie na ten film! Idźcie i pozwólcie sobie na to przeżycie, na te emocje. Idźcie i wzruszcie się losem pomordowanych. Idźcie i zapamiętajcie! A potem przebaczcie mordercom, bo ludzki sąd nie jest sprawiedliwy (o czym doskonale się przekonujemy oglądając "Wołyń"). Niech Bóg ich osądzi.

Jednak przebaczyć, nie oznacza zapomnieć. Nam zapomnieć nie wolno...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz