Mała rzecz, a ma niesamowitą zdolność wyrywania człowiekowi chwil z życiorysu i ofiarowywania ich na ołtarzu kinematografii. Generalnie nie narzekam ale jak daję się skusić na kiepskie filmy to potem mogę mieć pretensje tylko do siebie. Jako, że samokrytyki nie lubię to zwalę na Unlimited fakt, że oglądałam ostatnio "Bogów Egiptu" czy "Londyn w ogniu".
Jestem pewna, że "Londyn w ogniu" znajdzie wielu miłośników. Jest to film prosty, niewymagający myślenia, właściwie czytać też specjalnie nie trzeba, bo kosztem dobrych dialogów mamy walące się budynki, niekończące się magazynki w niezliczonej ilości broni i głównie biegających bohaterów. Ale co ta za bohaterowie! Mamy tutaj samego prezydenta Stanów Zjednoczonych, który po raz kolejny (po "Olimpie w ogniu") udowadnia terrorystom, że chętnie odda życie dla Ameryki, i mamy jego dzielnego ochroniarza, który jak zwykle wyciągnie go z najgorszej opresji. Prezydent to dosłownie wcielenie amerykańskiej dumy, a jego dzielny bodyguard to twardziel jakich mało. Niestety, film nie ma nic ciekawszego do zaoferowania niż zmartwiona mina Gerarda Butlera. Jest to obraz wyłącznie dla wielbicieli filmów akcji, którzy nie oczekują niczego więcej ponad wybuchy, pościgi i duuużo strzelania. Mi osobiście przykro się patrzyło na tak niszczone moje ulubione miasto.

Jeżeli ktoś tego filmu nie widział, a planuje to z dobrego serca ostrzegam: omijajcie go z daleka! Naprawdę, jest wiele innych filmów wartych Waszego czasu!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz