czwartek, 18 lutego 2016

O literaturze słów kilka.

     Ostatnio skrytykowana zostałam za swoje (najwyraźniej mierne) poczucie humoru i nieszczególnie patriotyczne podejście do rodzimej kinematografii. Hmmm bywa... ;)
Jak to podkreślił na swoim blogu mój znajomy, o gustach się nie dyskutuje.
Tym razem narażę się na krytykę z powodu mojego niezbyt entuzjastycznego podejścia do literatury pięknej.

     Zacznę od tego, że jestem ogromną fanką książek! Uwielbiam czytać całymi godzinami! Uczucie przewracania kartek i odkładania na półkę kolejnych, przeczytanych tomów jest, moim zdaniem, jednym z najprzyjemniejszych na świecie!
Czytam niemal wszystko, bez względu na gatunek, rozmiar, czy datę wydania ale zdecydowanie częściej sięgam po popularne "czytadła" niż dzieła literackie z wyższej półki.
Zdaję sobie sprawę, że są książki, które wypada w życiu przeczytać, a przynajmniej wyłącznie dobrze o nich mówić. Niestety ja mam często z tym problem ponieważ wiele z tych wybitnych dzieł po prostu nie sprawia mi przyjemności czytania...
Do dzisiaj pamiętam ile wysiłku kosztowało mnie doczytanie "Katedry Najświętszej Maryi Panny w Paryżu" Wiktora Hugo. Przynajmniej trzy razy mierzyłam się z tym tomiszczem zanim udało mi się dobrnąć do końca. Podobnie było zresztą z "Imieniem róży".
     Owszem zdaję sobie sprawę, że kryminałów czy innych popularnych czytadeł nie wypada porównywać z arcydziełami literatury ale przy Żeromskim czy Sienkiewiczu nigdy nie spędziłam całej nocy tak jak,na przykład, przy Zygmuncie Miłoszewskim i jego "Ziarnie prawdy".
Dostojewskiego też nie czyta się dla przyjemności, a raczej dla intelektualnego rozwoju i poczucia kontaktu z wyższą kulturą.

     Mimo wszystko na mojej liście do przeczytania znajduje się kilka pozycji, które w przyszłości zamierzam nadrobić z samego faktu "bo wypada". Jednak czekają one za swoją kolej bo wcześniej zamierzam nacieszyć się łatwymi i przyjemnymi "czytadłami".

     Mój Brat wychodzi z założenia, że nieczytanie wcale nie jest powodem do wstydu, a ilość książek, które przeczytał w swoim życiu można policzyć na palcach jednej ręki, a może nawet jeszcze któryś zostanie. Ja jednak nie wyobrażam sobie życia bez książek!
Ostatnio hurtowo pochłaniam kryminały Alex Kavy. wcześniej Henninga Mankella czy wspomnianego już Zygmunta Miłoszewskiego. Po długich bojach zmierzyłam się również z "Wyznaję" Jaume Cabre i mimo tego, że niesamowicie mnie ta pozycja zachwyciła, to długo trwało zanim w ogóle po nią sięgnęłam, a i tak więcej przyjemności przyniosło mi przeczytanie "Jaśnie Pana" tego samego autora.

   Na "Wojnę i pokój" też kiedyś przyjdzie czas. Może w końcu uda mi się też napisać nieco więcej o książkach, które uwielbiam, o tych, które mnie rozczarowały albo w inny sposób na długo je zapamiętam. Ale to jeszcze nie dzisiaj.

poniedziałek, 15 lutego 2016

"Deadpool" vs. "Planeta singli" czyli propozycje na walentynki 2016

     Wyprawa do kina w walentynki to naprawdę nie najlepszy pomysł. Znaleźć miejsce na parkingu graniczy z cudem, kolejki do kas ciągną się kilometrami, ludzi całe mnóstwo, sale wyprzedane co do miejsca. Kino jako sposób na randkę nadaje się chyba tylko dla par, które nie za bardzo mają o czym ze sobą rozmawiać. Ja wybrałam ten właśnie nieszczęśliwy termin bo cały tydzień pracowity i brak innej możliwości, a koniecznie chciałam "Deadpoola" obejrzeć JUŻ!

Co to jest za film!
     "Deadpool" jest krwawy, niesamowicie zabawny i zdecydowanie jest dla dorosłych!
Przede wszystkim nie jest to film dla nastolatków, które spodziewają się grzecznych żartów rodem z "Avengers" czy "Iron Mana". Deadpool jest niepoprawny w każdym calu, a jego cięte poczucie humoru niekoniecznie wpisuje się w modłę poprawności politycznej.
Ogólnie film jest bardzo dobrze opisany chociaż Ajax nie jest specjalnie wymarzonym czarnym charakterem. Braki w osobowości nadrabia buźką. Tutaj gwiazda może być tylko jedna i proszę mi wierzyć Ryan Reynolds spisuje się naprawdę świetnie, o co się osobiście bałam, biorąc pod uwagę jego wcześniejsze spotkanie z komiksowych bohaterem.
Jeżeli nie jesteś specjalnie pruderyjny to zapewniam, że będziesz się doskonale na tym filmie bawił, szczególnie, że pełen jest odniesień do współczesnej (i nie tylko) popkultury, które dodają mu tylko smaku.

Drugim filmem, który był rekordy walentynkowej popularności była rodzima produkcja "Planeta Singli".
                                                           Jej, jaki ten film jest słaby....


O tym, do kogo będzie należał "happy end" możemy się dowiedzieć już z plakatu więc to nie będzie żaden spojler jeśli napiszę, że "Planeta Singli" opowiada o przeciętnej Ani, które tak się przypadkowo składa ma wcale nieprzeciętną twarzyczkę Agnieszki Więdłochy i jej rycerza na białym koniu o obliczu Macieja Stuhra. Oczywiście zanim happy end to się poznają, powoli zakochują, potem jest jakaś tragedia i wydaje się, że nie mogą być razem, a na końcu on się nawraca, a ona mu przebacza. O tym jest ten film. Serio, nie ma w nim nic więcej choćby się nie wiem jak szukało. Oczywiście po drodze jest jeszcze całe tło postaci, które są nudne i powtarzalne.

Generalnie "Planeta Singli" wpisuje się idealnie w gatunek polskiej komedii romantycznej. Nie jest ani zabawna, ani ciekawa, ani oryginalna. Ale jak widać jest idealna na spędzanie walentynek w kinie z setką innych zakochanych.

środa, 10 lutego 2016

"Zjawa", która spędza mi sen z powiek.

Nie będę się rozpisywać, bo ze "Zjawą" mam problem. Wszędzie czytam jaki to wspaniały, rewelacyjny film tylko kurcze, czemu ja tego nie dostrzegam??

Prawdziwa historia amerykańskiego trapera, który po ataku niedźwiedzia zostaje porzucony przez swoich towarzyszy na śmierć, ale cudem i dzięki niezwykłej sile woli udaje mu się przeżyć i przemierza zimowe Stany aby zemścić się na tym, który najbardziej go skrzywdził.

Jest w tym filmie jedna niezwykła, naprawdę rewelacyjna rzecz. Zdjęcia! Są po prostu piękne! To w jaki sposób ukazana jest przyroda czyni z niej niemal równorzędnego bohatera obrazu. Jest urzekająca, a jednocześnie przerażająca.

Drugi plusik to dla mnie Tom Hardy, który kradnie film (niemal pewnemu zdobywcy Oscara) Leonardo DiCaprio. Jego bohater nie jest jednoznaczny, jest ciekawy, czego nie można powiedzieć o bohaterze granym przez wychwalanego i niedocenianego Leo...

Pewnie narażę się na niezbyt pochlebne opinie na mój temat ale nie urzekł mnie ten film, nie zachwycił. Widać ogrom pracy w niego włożony, zarówno jeśli chodzi o kompozycję i reżyserię, jak i aktorów i ich poświęcenie, ale scenariusz jest słaby. Rozczarowuję. Niestety.



"Spotlight" - po prostu dobre kino.

Nie ukrywam, ze czekałam na ten film jak tylko dotarła do mnie pierwsza wzmianka na jego temat. Po trochę wynika to z mojej niespełnionej fascynacji dziennikarstwem śledczym, a odrobinę nazwiskami obsady.

Opowiada on prawdziwą historię dziennikarzy, którzy upublicznili jak Kościół Katolicki ukrywał działania księży pedofilów w Bostonie. Wydarzenie to miało miejsce początkiem 2002 roku i dobrze pamiętam, że dało ono początek nagłośnianiu niestety wielu podobnych spraw.

"Spotlight" porusza temat trudny, szczególnie dla osób wierzących i będących aktywnymi członkami Kościoła. Moim zdaniem warto go zobaczyć żeby sobie uświadomić, że takie sytuacje miały miejsce i jak złe, wręcza paskudne są próby ukrywania krzywd wyrządzonych najmłodszym.

Nie jest to film akcji, nie ma tu dynamicznych pościgów ani efektownych wybuchów, a jednak trzyma on dosłownie w napięciu aż do samego końca. Jest to zasługa świetnego scenariusza ukazującego żmudną dziennikarską robotę, ale przede wszystkim aktorstwa na najwyższym poziomie. Tak, Mark Ruffalo gra tu pierwsze skrzypce i dałabym mu Oscara w ciemno gdyby nie fakt, że w konkurencji czai się Tom Hardy, który dla mnie skradł "Zjawę".

Jestem katoliczką i nie wyobrażam sobie życia poza Kościołem, a jednak doceniam, że są ludzie gotowi wystawić na światło dzienne to, co jest  nim niesłuszne.

"Łowca czarownic" czyli bajka o tym, że Vin Diesel kiepskim aktorem jest.

Czasami oglądam filmy z czystej ciekawości, nie mając nadziei na nic specjalnie dobrego. Tak trochę było z "Łowcą czarownic".

Opowiada on o tytułowym Łowcy, który skazany na nieśmiertelność od ośmiuset lat poluje w samotności, a w obliczu starcia ze swoim nemezis jest zmuszony do współpracy z pewną rudowłosą czarownicą. Problem ze scenariuszem jest taki, że to już wszystko było! Czy na Dzikim Zachodzie, czy w przyszłości, ale też w kryminałach i chyba każdym możliwym gatunku filmowym. Brakuje tu choćby odrobiny świeżości, czegoś oryginalnego...

"Łowca" powstał chyba tylko po to, żeby pokazać, że Vin Diesel może być nie tylko szybki i wściekły, ale niestety pomysł nie wypalił, bo kiepski scenariusz tylko podkreśla jak kiepskim aktorem Diesel jest.

Rusza się jak kołek drewna, a mimiki mógłby pozazdrościć nawet Pinokio. Nie ratuje go nawet zachrypnięty baryton, bo generalnie scenarzysta nie napisał mu nic ciekawego do powiedzenia.

Kolejnym minusem filmu jest fakt, ze formula polowań na czarownice się już nieco wyczerpała. Był już siódmy syn polujący na super-wiedźmę, był Nicolas Cage polujący w średniowieczu, a nawet Jaś i Małgosia jako łowcy. To wszystko już było więc "Łowca czarownic" z Vinem Dieselem w roli tytułowej po prostu do kinematografii nic nie wnosi. Przeszedł bez echa i już niedługo nik nie będzie pamiętał, że taki film w ogóle powstał.