wtorek, 20 września 2016

Magia sali kinowej; kiedy nawet słaby film nie zraża. O "Sługach bożych", czyli co poszło nie tak.

     Jest w kinie pewna magia. I nie mam tu na myśli tego, że jesteśmy w stanie wydać pół wypłaty na nadmuchaną kukurydzę i rozcieńczoną colę, ale fakt, że ten wielki ekran stwarza unikalną atmosferę i zapewnia skupienie, niemożliwe do osiągnięcia na kanapie w domowym zaciszu. Siadając w kinowym fotelu absolutnie całą swoją uwagę kierujemy na wyświetlany film, nic nas nie rozprasza (no, chyba że szeleszczące towarzystwo), film nie jest dodatkiem do prasowania, czy jedzenia. Śmiem sądzić, że w tym krótkim momencie jest wszystkim, co nas interesuje. Nawet gdy nielimitowane wizyty w kinie skutkują kolejnymi rozczarowaniami, to jednak nigdy jeszcze nie pojawiło się u mnie znużenie, ani chęć odpoczęcia od seansów. Ja osobiście tęsknię do sali kinowej, do jej atmosfery, a szczególnie gdy nie jest wypełniona po brzegi, gdy mogę cieszyć się nią na wyłączność.


      Było o rozczarowaniach i słabych filmach. "Sługi boże" właśnie najlepszy przykład. Zapowiadał się dość interesująco. W końcu miało być śledztwo w sprawie tajemniczej śmierci młodej dziewczyny, która rzuciła się z wierzy kościoła. Miało być mrocznie i tajemniczo, A wyszło... jak zwykle. Szkoda, bo jednak za każdym razem mam nadzieję, że ojczyste kino czymś mnie zaskoczy... Ale do rzeczy. "Sługi boże" to film, który kuleje w wielu elementach.

Bohaterowie są bezbarwni! I co z tego, że Bartłomiej Topa świetnym aktorem jest, kiedy grany przez niego komisarz Warski jest postacią wyciętą z szablonu. Policjant z własnym kodeksem moralnym i niezidentyfikowanymi problemami osobistymi. Takich widzieliśmy już w kinie dziesiątki razy. Partnerująca mu niemiecka funkcjonariuszka jest właściwie niewidoczna, a to chyba największy ból, napisać bohatera, którego równie dobrze mogłoby nie być. Ci źli są tak źli, że wiemy to tylko patrząc na ich miny, wcale nas nie interesuje nic więcej na ich temat. Natomiast Małgorzata Foremniak gra postać, która nie może chyba się zdecydować czy chce być doktor Zosią czy jej demonicznym przeciwieństwem... I tu moją największa bolączka, bo ta bohaterka mogłaby być naprawdę ciekawa, ze względu na uwikłanie w dość destrukcyjną relację. Jedyną ciekawą postacią jest organista, grany przez Adama Woronowicza, który ma dość konserwatywne podejście do Kościoła i przezywa wewnętrzne rozdarcie, ze względu na kryzys wiary. Tylko co z tego!? W połowie filmu zupełnie nam znika...

Zdjęcia są absolutnie klimatyczne! Jest w nich mrok, którego brakuje w scenariuszu. Wrocław w kamerze wygląda jak tajemnicze, pełne strachów, ale mimo wszystko urzekające miasto. Tutaj z mojej strony ogromny plus!
Niestety nic nie jest w stanie zatuszować słabej fabuły. Napięcie początkowo budowane jest powoli ale skutecznie, tylko po to by w pewnym momencie zupełnie stracić zainteresowanie widza i zakończyć film, w nudny i rozczarowujący sposób.
Ogólnie mógł to być niezły film, ale ostatecznie odniosłam wrażenie, że twórcom po prostu zabrakło pomysłu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz