Ewidentnie się starzeję i to w zastraszającym tempie! Jeszcze niedawno nawet do głowy by mi nie przyszło wybrać się na coś, co z założenia ma być wyciskaczem łez. Niektórzy twierdzą, że starość - nie radość, ale jeśli idzie ona w parze z przypadkowymi wyborami takich sympatycznych filmów to ja poproszę :)
Od zawsze pałałam szczerą nienawiścią do wszelkiego rodzaju romansów, melodramatów i im podobnym filmom, które tak chętnie oglądały moje koleżanki, wspólnie popłakując nad wzruszającą miłością. Dlaczego wybrałam "Zanim się pojawiłeś", doskonale wiedząc, jaki to gatunek filmowy? Nie oszukujmy się... Dla Emilii Clarke! A dokładniej z powodu mojego uwielbienia postaci, kreowanej przez nią w "Grze o Tron". Może nie jest to najlepszy powód, ale mi jednak wyszedł na dobre.
"Zanim się pojawiłeś" to historia Lou - nieco oryginalnej, młodej dziewczyny, z małego angielskiego miasteczka, która dostaje pracę jako opiekunka sparaliżowanego, po wypadku, chłopaka. Wnosi w jego życie spontaniczność i szeroki uśmiech. Gdy odkrywa, że Will pragnie zakończyć swoje życie, postanawia zrobić wszystko, aby odwieść go od tej decyzji, aby poczuł radość życia.
Nie powiem, że jest to film, który wywrócił moje życie do góry nogami i zmienił sposób postrzegania świata, ale zdecydowanie nie mogę odmówić mu mnóstwa uroku. I tutaj zdecydowanie króluje Emilia Clarke, która jest absolutnie cudowna! Być może jej postać jest przerysowana, ale wcale mi to nie przeszkadza! Reszta ekipy nieźle jej partneruje. Brawa należą się Samowi Claflinowi, który grając wyłącznie głową musiał przedstawić tak wiele...
Wyrazy uznania kieruję w stronę wszystkich panów, którzy dzielnie wytrzymali na sali kinowej, zaciągnięci tam przez partnerki :) Moim zdaniem "Zanim się pojawiłeś" to naprawdę wart obejrzenia film, jednak zdecydowanie bardziej dla pań.
Żałuję tylko, że nie oglądałam go sama w domu, bo mogłabym swobodnie ryczeć, a w kinie jednak starałam się dzielnie tamować łzy :P
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz