20 lat temu, gdy powstawał "Dzień Niepodległości", efekty komputerowe i technika filmowa znacznie odstawały od tego, czym obecnie dysponują filmowcy; jednak filmy, mimo niedociągnięć wizualnych bywały lepsze, bo stawiały na ciekawy scenariusz i niezłych aktorów. I to jest moim zdaniem główna przewaga protoplasty nad kontynuacją z XXI wieku.
Pomysłem twórców było chyba zrobienie ulepszonej wersji filmu, który swojego czasu odniósł niezły sukces, jak na opowieść o kosmitach atakujących Ziemię. Jednak nie zawsze nowe, znaczy lepsze.
W "Dniu Niepodległości: Odrodzenie" mamy rewelacyjne efekty specjalne. Myślę, że nie można temu zaprzeczyć, tylko poza nimi jest bezsensowna historia i słabe postaci.
Po dwudziestu latach od inwazji kosmitów, przenosimy się do alternatywnej rzeczywistości, w której na Ziemi panuje pokój, bo wszystkie narody zjednoczyły się w obronie planety przed pozaziemskim wrogiem; ukradliśmy obcą technologię i zbudowaliśmy broń, nowe środki transportu, bazę na Księżycu, na który podróżuje się krócej, niż autostradą do Krakowa, nawet niemal rozszyfrowaliśmy kosmiczny język, a Obcych trzymamy w więzieniu. Nieźle, nie? Tylko nagle jeden ze statków, pozostawionych na Ziemi, zaczyna świecić i okazuje się, że lecą kolejne, tym razem jeszcze groźniejsze, z którymi nie mamy szans. Wszyscy bohaterowie stają w gotowości do walki, chociaż każdy powtarza, że tym razem Ziemia nie przetrwa ataku. Na szczęście żaden z widzów nie jest na tyle głupi, żeby w to uwierzyć. I tutaj jest kolejna, słaba strona tego filmu. Brakuje mu napięcia. Nikt nie siedzi, w trakcie seansu, wyczekując co się stanie, zastanawiając się, czy ludzkość przetrwa. Ja osobiście tylko czekałam kiedy przylecą ci, których spisano na straty, i cudownie uratują świat.
Wiadomo, że jeżeli kręci się kontynuację, to trzeba postawić na znane postacie. Wraca więc waleczny prezydent Whitmore, który teraz jest nieco schorowanym starszym panem, wraca też doktor Levinson i jego zakręcony tatuś. Ale dostajemy też zastrzyk świeżej krwi. Tutaj prym wiedzie znana twarz Liama Hemswortha, w roli zbuntowanego pilota, stery przejmuje także córka prezydenta Whitmore'a i syn kapitana Hillera, którego w oryginale grał Will Smith, ale obecnych twórców już nie było na niego stać. Młode pokolenie jednak zawodzi. O ile jeszcze widok Liama Hemswortha na ekranie jest przyjemny dla oka, o tyle oglądanie Maiki Monroe, w roli córki prezydenta, już po prostu boli.
Co by nie pisać, dla mnie ten film to strata czasu i pieniędzy, głównie tych, przeznaczonych na produkcję. A przecież jeszcze czeka nas kontynuacja, w której to my zaatakujemy kosmitów... Strach się bać.
Nieprofesjonalny i wyłącznie subiektywny zbiór opinii na temat filmów, seriali i literatury.
czwartek, 30 czerwca 2016
poniedziałek, 27 czerwca 2016
"Zanim się pojawiłeś" czyli o zarażającym uroku melodramtau.
Ewidentnie się starzeję i to w zastraszającym tempie! Jeszcze niedawno nawet do głowy by mi nie przyszło wybrać się na coś, co z założenia ma być wyciskaczem łez. Niektórzy twierdzą, że starość - nie radość, ale jeśli idzie ona w parze z przypadkowymi wyborami takich sympatycznych filmów to ja poproszę :)
Od zawsze pałałam szczerą nienawiścią do wszelkiego rodzaju romansów, melodramatów i im podobnym filmom, które tak chętnie oglądały moje koleżanki, wspólnie popłakując nad wzruszającą miłością. Dlaczego wybrałam "Zanim się pojawiłeś", doskonale wiedząc, jaki to gatunek filmowy? Nie oszukujmy się... Dla Emilii Clarke! A dokładniej z powodu mojego uwielbienia postaci, kreowanej przez nią w "Grze o Tron". Może nie jest to najlepszy powód, ale mi jednak wyszedł na dobre.
"Zanim się pojawiłeś" to historia Lou - nieco oryginalnej, młodej dziewczyny, z małego angielskiego miasteczka, która dostaje pracę jako opiekunka sparaliżowanego, po wypadku, chłopaka. Wnosi w jego życie spontaniczność i szeroki uśmiech. Gdy odkrywa, że Will pragnie zakończyć swoje życie, postanawia zrobić wszystko, aby odwieść go od tej decyzji, aby poczuł radość życia.
Nie powiem, że jest to film, który wywrócił moje życie do góry nogami i zmienił sposób postrzegania świata, ale zdecydowanie nie mogę odmówić mu mnóstwa uroku. I tutaj zdecydowanie króluje Emilia Clarke, która jest absolutnie cudowna! Być może jej postać jest przerysowana, ale wcale mi to nie przeszkadza! Reszta ekipy nieźle jej partneruje. Brawa należą się Samowi Claflinowi, który grając wyłącznie głową musiał przedstawić tak wiele...
Wyrazy uznania kieruję w stronę wszystkich panów, którzy dzielnie wytrzymali na sali kinowej, zaciągnięci tam przez partnerki :) Moim zdaniem "Zanim się pojawiłeś" to naprawdę wart obejrzenia film, jednak zdecydowanie bardziej dla pań.
Żałuję tylko, że nie oglądałam go sama w domu, bo mogłabym swobodnie ryczeć, a w kinie jednak starałam się dzielnie tamować łzy :P
Od zawsze pałałam szczerą nienawiścią do wszelkiego rodzaju romansów, melodramatów i im podobnym filmom, które tak chętnie oglądały moje koleżanki, wspólnie popłakując nad wzruszającą miłością. Dlaczego wybrałam "Zanim się pojawiłeś", doskonale wiedząc, jaki to gatunek filmowy? Nie oszukujmy się... Dla Emilii Clarke! A dokładniej z powodu mojego uwielbienia postaci, kreowanej przez nią w "Grze o Tron". Może nie jest to najlepszy powód, ale mi jednak wyszedł na dobre.
"Zanim się pojawiłeś" to historia Lou - nieco oryginalnej, młodej dziewczyny, z małego angielskiego miasteczka, która dostaje pracę jako opiekunka sparaliżowanego, po wypadku, chłopaka. Wnosi w jego życie spontaniczność i szeroki uśmiech. Gdy odkrywa, że Will pragnie zakończyć swoje życie, postanawia zrobić wszystko, aby odwieść go od tej decyzji, aby poczuł radość życia.
Nie powiem, że jest to film, który wywrócił moje życie do góry nogami i zmienił sposób postrzegania świata, ale zdecydowanie nie mogę odmówić mu mnóstwa uroku. I tutaj zdecydowanie króluje Emilia Clarke, która jest absolutnie cudowna! Być może jej postać jest przerysowana, ale wcale mi to nie przeszkadza! Reszta ekipy nieźle jej partneruje. Brawa należą się Samowi Claflinowi, który grając wyłącznie głową musiał przedstawić tak wiele...
Wyrazy uznania kieruję w stronę wszystkich panów, którzy dzielnie wytrzymali na sali kinowej, zaciągnięci tam przez partnerki :) Moim zdaniem "Zanim się pojawiłeś" to naprawdę wart obejrzenia film, jednak zdecydowanie bardziej dla pań.
Żałuję tylko, że nie oglądałam go sama w domu, bo mogłabym swobodnie ryczeć, a w kinie jednak starałam się dzielnie tamować łzy :P
wtorek, 7 czerwca 2016
Filmowa pocztówka z Krakowa - "Bóg w Krakowie"
Miałam przyjemność spędzić ostatnio weekend w pięknym Krakowie, który, choćby nie wiem co, nigdy mi się nie znudzi! Nieco wcześniej obejrzałam film "Bóg w Krakowie". Właściwie sama nie wiem dlaczego. Chyba bardzo mi się nudziło. Fakt, że jest to film pokazujący kilka, naprawdę urzekających, zdjęć miasta. Przedstawia go niemal magicznie i klimatycznie. Właśnie ta klatki (jak na zamieszczonym zdjęciu) są najmocniejszą i, śmiem twierdzić jedyną dobrą, stroną tego filmu.
"Bóg w Krakowie" to film opowiadający kilka historii, toczących się w dawnej stolicy, Wszystkie opowiadają o ludziach zagubionych, szukających odpowiedzi, borykających się z problemami. Na końcu okazuje się, że właściwą odpowiedzią na wszelkie problemy jest modlitwa i nawrócenie. Ogólnie, jak na wojującą katoliczkę popieram i stwierdziłabym, że jest to naprawdę świetna sprawa, gdyby to nie było przedstawione w taki banalny i, nie raz, absurdalny sposób. Poszczególne historie raczej się ze sobą nie łączą, a nawet jeśli to w ledwo zauważalny sposób. Ten zabieg sprawia, że oglądamy film pocięty, porwany, zupełnie niespójny. Dla mnie osobiście było to męczące. Oprócz wielu (raczej nieciekawych) bohaterów mamy w filmie dwie postacie: św. Brata Alberta, który pełni rolę obserwatora i narratora całości, oraz Złego Ducha, który kusi, raz w bardziej, raz w mniej zauważalny sposób.
Jedynym pozytywnym aspektem jest fakt, że ten film nie udaje żadnej sztuki najwyższych lotów. Powstał jako swoista reklama Światowych Dni Młodzieży i jego głównym zadaniem jest promowanie chrześcijańskich wartości i stylu życia. Założenie jest dobre, ale wykonanie leży. Moim zdaniem jest on kiepsko napisany, źle zagrany, a najgorsza jest muzyka... Piosenki chyba napisali uczniowie ogniska muzycznego i to na poziomie podstawowym.
Niestety, jest to kolejny z filmów, który tylko potwierdza regułę, że filmy "chrześcijańskie" są słabe. A to jest ogromna szkoda, bo ogrom pozytywnych emocji, przesłania i miłości, jakie niesie moja wiara, aż prosiłby się o wystrzałową ekranizację. Po cichu liczę, że kiedyś takiej doczekam.
"Bóg w Krakowie" to film, który na pewno sprawdzi się na lekcjach religii i spotkaniach z młodzieżą. Dla mnie jedynym pozytywem są zdjęcia Krakowa, ale nawet dla nich nie warto oglądać całego filmu. Polecam raczej wycieczkę do pięknego miasta! ;)
Dla miłośników kina akcji - "Dzień Bastylii"
Ależ ja lubię Idrisa Elbę! Nie mogłam się oprzeć, żeby od tego nie zacząć. Jest to aktor posiadający kilka bardzo cennych cech. Jego obecność na ekranie niezwykle cieszy kobiece oko, ale nie można mu odmówić talentu, a przede wszystkich ogromnej charyzmy, która wraz z testosteronem aż kipi z kadru. Tym chętniej oglądałam "Dzień Bastylii", mimo, że nie należę do miłośników kina akcji.
Czy jest to film, który zostanie klasykiem gatunku? Szczerze wątpię, Niestety oryginalnością nie grzeszy. Czy może się podobać i zapewniać sporą dawkę rozrywki na wysokich obrotach? Zdecydowanie!
Mamy tutaj pościgi, jakich nie powstydziłby się Bond, mamy eksplozje, strzelaniny i intrygę na szczytach władzy. W końcu mamy Idrisa Elbę, który jest chłodny i nieprzewidywalny, a w duecie z Richardem Maddenem zapewnia dawkę błyskotliwego humoru.
Film opowiada o agencie CIA, który prowadzi śledztwo w sprawie zamachu bombowego w centrum Paryża tuż przed tytułowym Dniem Bastylii. Wszystkie ślady prowadzą do amerykańskiego kieszonkowca, który jednak stara się udowodnić, że jest niewinny, a za zamachem stoi ktoś inny. Ktoś potężny i niebezpieczny. Wraz z narastającymi w całym Paryżu zamieszkami przeciwko policji, parada z okazji dnia wolności staje pod znakiem zapytania, jednak bohaterowie łączą siły i, wraz z piękną kobietą, stawiają czoła nieoczekiwanym przeciwnikom.
Jest to film, który przyciąga uwagę widza od samego początku (pewna naga pani spaceruje sobie po ulicy) i świetnie sobie radzi z zatrzymaniem tego zainteresowania (rewelacyjny pościg po dachach Paryża!), chociaż jak na najwyższą kategorię wiekową myślę, że można było nieco bardziej poszaleć. Mimo pewnych "ale" uważam film za całkiem udany i z czystym sumieniem będę go polecać miłośnikom kina akcji.
Czy jest to film, który zostanie klasykiem gatunku? Szczerze wątpię, Niestety oryginalnością nie grzeszy. Czy może się podobać i zapewniać sporą dawkę rozrywki na wysokich obrotach? Zdecydowanie!
Mamy tutaj pościgi, jakich nie powstydziłby się Bond, mamy eksplozje, strzelaniny i intrygę na szczytach władzy. W końcu mamy Idrisa Elbę, który jest chłodny i nieprzewidywalny, a w duecie z Richardem Maddenem zapewnia dawkę błyskotliwego humoru.
Film opowiada o agencie CIA, który prowadzi śledztwo w sprawie zamachu bombowego w centrum Paryża tuż przed tytułowym Dniem Bastylii. Wszystkie ślady prowadzą do amerykańskiego kieszonkowca, który jednak stara się udowodnić, że jest niewinny, a za zamachem stoi ktoś inny. Ktoś potężny i niebezpieczny. Wraz z narastającymi w całym Paryżu zamieszkami przeciwko policji, parada z okazji dnia wolności staje pod znakiem zapytania, jednak bohaterowie łączą siły i, wraz z piękną kobietą, stawiają czoła nieoczekiwanym przeciwnikom.
Jest to film, który przyciąga uwagę widza od samego początku (pewna naga pani spaceruje sobie po ulicy) i świetnie sobie radzi z zatrzymaniem tego zainteresowania (rewelacyjny pościg po dachach Paryża!), chociaż jak na najwyższą kategorię wiekową myślę, że można było nieco bardziej poszaleć. Mimo pewnych "ale" uważam film za całkiem udany i z czystym sumieniem będę go polecać miłośnikom kina akcji.
Subskrybuj:
Posty (Atom)


