piątek, 17 marca 2017

Prawdziwy King z tego "Konga"

     Pierwsze, co przychodzi mi na myśl po seansie filmu "Kong. Wyspa Czaszki" to: ależ to wygląda!!!
Kong wita nas na Wyspie Czaszki już w otwierającej sekwencji i od razu robi piorunujące wrażenie. I to jest cały sens tego filmu.
     Historia jest dość prosta. Grupa badaczy, wraz z wojskową eskortą, udaje się na tytułową wyspę by odkryć co kryją niezbadane, do tej pory, tereny. Jednak swoja obecność zaznaczają bombami, a to spotyka się z dość brutalną odpowiedzią ze strony miejscowego króla - Konga. Bohaterowie rozbijają się w różnych częściach wyspy, wiedzą tylko kiedy i gdzie muszą się znaleźć by móc się z niej wydostać. Postaci napisane są dość schematycznie, ale wspólnie tworzą ciekawą ekipę.
Jest piękna i dobra pani fotograf, dzielny i szlachetny tropiciel, naukowiec skrywający tajemnicę, owładnięty żądzą zemsty wojskowy, zbzikowany rozbitek i jeszcze kilka innych osób, które tworzą tło. Wszyscy bohaterowie zostali napisani od linijki. Nie mamy wątpliwości kto jest maksymalnie zły, a kto krystalicznie dobry. Nawet nie jestem w stanie z pamięci przytoczyć ich imion, no oprócz Conrada i Marlowa (tutaj ukłony dla polonistów), ponieważ pełnią one rolę drugorzędną. Nie jest istotne jak dana postać się nazywa, ale jaką rolę w filmie pełni. Ale szczerze powiedziawszy, nie ma to najmniejszego znaczenia! I co z tego, że nie pamiętam czy chińska pani biolog miała jakieś imię! Jest ono zupełnie nieistotne! To, co się liczy to doskonała rozrywka od pierwszych minut seansu!!! Zapierające dech w piersiach ujęcia (te śmigłowce zawieszone w powietrzu!), doskonałe zdjęcia, wspaniałe przedstawienie egzotycznej dżungli i poczucie zagrożenia, tajemnicy, rewelacyjnej przygody. No i ten Kong... Ależ on wygląda! Właściwie spokojnie mogę uwierzyć, że gdzieś tam na Pacyfiku jest sobie nieodkryta wyspa, na której humanoidalna, gigantyczna małpa spuszcza łomot drapieżnym jaszczurom. 

     Idąc na film "Kong: Wyspa Czaszki" nie można spodziewać się rozbudowanej alegorii i poszukiwaniu własnej tożsamości w czasie przeprawy przez egzotyczny las, ale doskonałej przygody z banalnym morałem, wbijających w fotel, od pierwszej sekwencji, efektów specjalnych i świetnej, naprawdę świetnej rozrywki. 

poniedziałek, 6 marca 2017

"Milczenie", w którym powiedziano za dużo.

     Pamiętam moje emocje po seansie "Incepcji", pamiętam dyskusje dotyczące zakończenia, pamiętam pole do interpretacji, które zostawiał widzom film Nolana. W "Milczeniu" nam to zabrano i dlatego wyszłam z sali zirytowana i z bardzo niejednoznacznymi wrażeniami. 

     
Najnowsze dzieło Martina Scorsese opowiada o młodych jezuitach, którzy wyruszają do odległej Japonii by odnaleźć swojego mentora, o którym dochodzą ich niepokojące słuchy, że porzucił wiarę. W XVII wieku na dalekim wschodzie chrześcijanie są brutalnie prześladowani dlatego ich misja jest niezwykle niebezpieczna. Jednak na miejscu zastają ludzi, którzy witają ich z otwartymi ramionami. tęskniących za obecnością duchownych. Wierzących pomimo zagrożenia. Młodzi księża ukrywając się starają się spełniać swoją posługę. Wkrótce sami przekonują się czym grozi wiara w Jezusa na tamtych terenach. 

     Film od samego początku robi piorunujące wrażenie leżeli chodzi o zdjęcia. Dosłownie dech zapiera! Natomiast kompletnie nie pamiętam muzyki. Nie jestem pewna czy to dobrze, bo była dyskretnym tłem historii, czy jednak świadczy to na niekorzyść. No, ale nie to jest najważniejsze. Sama opowieść jest niezwykła bo porusza bardzo ciekawe i trudne tematy. Problem prześladowań, siłę wiary, zasadność misji, obecności Boga wobec cierpienia i to, co mnie osobiście najbardziej poruszyło - temat męczeństwa. Sam główny bohater musi się zastanowić czy gotów jest poświęcić życie dla chwały Boga, czy własnej. I, o ile łatwiej jest ofiarować swoje życie, czy jest gotów narażać na to innych wiernych. Jest wiele tematów, które dają do myślenia, zmuszają do stawiania sobie tych samych pytań, jednak w moim odczuciu nie zostały one wystarczająco rozwinięte, mimo, że film trwa niemal 3 godziny. I ten czas trwania jest kolejnym z problemów filmu. 3 godziny to za dużo, szczególnie dlatego, że jest sporo scen, których mogłoby nie być, bez szkody dla opowiedzianej historii. Bardzo rażą także spore błędy montażowe i dźwiękowe, widoczne nawet dla laika. Jest to o tyle niezrozumiałe, ze mówimy o filmie tak uznanego twórcy, jakim jest Martin Scorsese.

     "Milczenie" to film, który naprawdę potrafi poruszyć i dać do myślenia, jednak samo zakończenie dużo na zabiera. To już kolejny, w niedługim czasie obejrzany przeze mnie film, który swoją dosłownością psuje odczucia. Tak, jakby autorzy zwątpili w inteligencję widzów i postanowili za wszelką cenę upewnić się, że będziemy dobrze wiedzieć co mieli na myśli. Stąd właśnie moje porównanie do "Incepcji". Po seansie "Milczenia" nie ma o czym dyskutować, bo sam film powiedział już za wiele,

P.S. Nie jestem fanką narracji z offu. Mam wrażenie, że jest to zabieg mający ukryć niedociągnięcia scenariusza. Ale nie jest to coś, co mocno wpływa na jakość filmu.

sobota, 4 marca 2017

NADRABIAM ZALEGŁOŚCI: "Stranger things"

Tym razem, przy okazji wolnego dnia postanowiłam nadrobić serialowe zaległości. Przyszła w końcu pora na "Stranger things" - serial, niemal jednogłośnie, uznany za najlepszy w ubiegłym roku. Ja wobec niego byłam bardzo sceptyczna i pewnie dlatego seans odkładałam aż do teraz. Jakoś trudno mi było uwierzyć, że będzie to aż tak dobra rozrywka. Z wielu stron dochodziły mnie pozytywne rekomendacje, a wszelkie recenzję były nawet bardziej niż entuzjastyczne. Trochę miałam obawy, czy się nie rozczaruję, ponieważ zwykle jestem sceptyczna, gdy wszyscy mówią, że coś jest dobre. No i w końcu sama się przekonałam.
Ciesze się, że wybrałam na seans dzień wolny bo mogłam po prostu nie odrywać się od serialu. Już od samego początku, trzyma widza w napięciu.

"Stranger things" rozpoczyna się od tajemniczego zaginięcia chłopca w małym miasteczku gdzieś w Stanach Zjednoczonych, w latach 80. Na spokojna miejscowość pada strach. Mamy zabraniają dzieciom wychodzić z domów, a szkolna społeczność organizuje memoriały i czuwania. Tylko matka chłopaka nie wierzy, że jej syn nie żyje i postanawia go za wszelką cenę odnaleźć. Zaginięcie chłopca zbiega się z pojawieniem się w miasteczku tajemniczej dziewczynki, z której pomocą przyjaciele zaginionego postanawiają odnaleźć go na własną rękę.
Ten serial to połączenie "Z Archiwum X" i "Goonies". Z jednej strony tajemniczy przerażający klimat, rodem z horrorów, a z drugiej atmosfera fantastycznej przygody, a najlepsze w tym wszystkim jest to, że te skrajne, wydawałoby się, emocje wcale się nie gryzą, a wręcz doskonale uzupełniają, sprawiając, że serial od samego początku wciąga i dostarcza zadowalającej rozrywki.

W dużej mierze, za sukces odpowiedzialni są aktorzy. Jeżeli chodzi o dorosłą obsadę, to można powiedzieć, ze są świetnie dobrani i dobrze się spisują, natomiast prawdziwymi gwiazdami są dzieciaki! Są fantastyczni! Sprawiają wrażenie, że całe to aktorstwo to dla nich naprawdę doskonała przygoda. Ogląda się ich doskonale i bez problemu "kradną" show swoim, bardziej doświadczonym kolegom.

Miara dobrego serialu jest to, czy nie możesz się od niego oderwać od pierwszego do ostatniego odcinka. To kryterium "Strenger things" spełnia bez problemu.

czwartek, 2 marca 2017

"Pokot". Napisane jest: "Nie zabijaj".

 
   "Pokot" to film trudny w odbiorze. I to nie dlatego, że jest jakoś szczególnie skomplikowany czy wymagający, ale dlatego, że trzeba do niego podejść z otwartym umysłem, bez uprzedzeń, bez pozaekranowych wycieczek, a to może się okazać nie lada wyzwaniem. Mam wrażenie, że większość widzów albo wyjdzie nim zachwycona i nawrócona na wegetarianizm, albo całkowicie zmiesza go z błotem. Ani jedna z tych postaw, moim zdaniem, słuszna nie będzie.

     Opowieść o pewnej starszej miłośniczce astrologii i zwierząt toczy się w urokliwych zakątkach Sudetów. Pięknie została przedstawiona tamtejsza natura w różnych porach roku. Klimatyczne zdjęcia i nastrojowa muzyka są tłem walki jaką Duszejko (sama ignoruje swoje imię) toczy z lokalnymi myśliwymi. Wszystko zmienia się gdy kolejne osobistości z najwyższych kręgów władzy zostają znalezione martwe, a wokół widać tylko ślady zwierząt.

     Ciężko napisać o tym filmie coś więcej, żeby nie odebrać nikomu pola do własnych przemyśleń. To co ja doceniam, to zwrócenie uwagi na los braci mniejszych. To, że są naszym pożywieniem nie znaczy, że bezkarnie można je zabijać i męczyć. I tyle! Polowania jako rozrywka są idiotyczne. Takie moje zdanie. Daleko mi do wojujących wegetarian. Po prostu dostrzegam różnicę miedzy zabijaniem dla jedzenia, a męczeniem dla własnej przyjemności i jeszcze dorabianiem do tego górnolotnej ideologii. Jednakże wiele mnie w "Pokocie" boli. Coś czego nie lubię w filmach najbardziej czyli skrajności. Jedni są źli tak bardzo jak to tylko możliwe, a inni są niewinni, uroczy, dobrzy, wręcz krystaliczni. Tak to się jednak w życiu nie dzieje. Również zakończenie filmu wpływa negatywnie na jego odbiór. Finał, w którym zabrakło baśni, który stracił zupełnie klimat, i który postawił niebezpieczną tezę, że jeśli jesteś złym człowiekiem to twoje życie niewiele jest warte.

     "Pokot" to film, wobec którego ciężko pozostać obojętnym. Sprawia to, że sprawdza się on jako dzieło sztuki, której przecież nadrzędnym zadaniem jest wzbudzać emocje, ale nie sprawdza się jako głos w dyskusji, właśnie dlatego, że mówi widzom jak mają myśleć.