"Tajemnice Los Angeles" to film, który od zawsze był na mojej liście "muszę obejrzeć". Ale jakoś tak nie było okazji. Napływ kinowych nowości, albo kolejny serial (niech cię, Netflix!). W końcu się udało! I co mogę teraz powiedzieć? Dlaczego nie obejrzałam go wcześniej?!
Tytułowe Los Angeles zostaje nam ukazane jako stolica zbrodni, nieprawości, korupcji i wszystkiego, z czym przydomek "anielski" na pewno się nie kojarzy. Wraz z rozwijającym się przemysłem filmowym, szerzy się handel narkotykami, pornografia, mafijne porachunki. W tym zdeprawowanym świecie naprawdę nie jest łatwo zachować człowieczeństwo.
Opowiadana nam w filmie historia to dość klasyczny kryminał w stylu noir. Ja osobiście miałam wrażenie, że równie dobrze mógłby powstać w latach 50 XX wieku, a nie w 1997 roku. Fabuła nie jest może specjalnie odkrywcza, jednak dzięki świetnemu scenariuszowi (wiem, ze powstał na podstawie książki) i realizacji, a przede wszystkim dzięki rewelacyjnym aktorom, jest ciekawa i angażująca.
Choć na pierwszy plan wysuwają się trzy postacie: ambitny młody porucznik, gliniarz-celebryta i brutalny twardziel, to ja mam wrażenie, że nadrzędnym bohaterem jest społeczność Los Angeles, która to jest prawdziwą mieszanką ludzi, skuszonych karierą i możliwościami lepszego życia. Tutaj każdy dba o swój interes, o własną przyjemność, prestiż i dobrobyt. Jednak gdy w pewnym barze zostaje popełnione masowe morderstwo, w którym jedną z ofiar jest były policjant, wszystkie służby zostają postawione w stan gotowości, a śledztwo w tej sprawie, niezależnie od siebie prowadzą wspomniani wcześniej funkcjonariusze. Wraz ze stopniowym odkrywaniem prawdy o tamtych brutalnych wydarzeniach, poznają tajemnice Los Angeles i jego mieszkańców.

Jeżeli nie mieliście okazji wcześniej obejrzeć "Tajemnic Los Angeles" to szczerze polecam! Szczególnie wszystkim miłośnikom dobrych kryminałów. Ja na pewno wrócę do niego nie raz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz