niedziela, 29 października 2017

"Ach śpij, kochanie" - kołysanka dla widzów.

     "Ach śpij, kochanie" zapowiadało się na intrygujący kryminał, w którym złapanie mordercy nie będzie najistotniejsze, ale to, żeby właściwej osobie winę udowodnić. Taka formuła pozwala odświeżyć klasyczny kryminał i zamienić go w dramat z interesującymi bohaterami, toczącymi personalną potyczkę na ekranie, ku rozrywce widzów. Zarówno w tej, jak i każdej innej materii "Ach śpij, kochanie" zawodzi na całej linii.

   
Film opowiada, opartą na faktach, historię Władysława Mazurkiewicza, mordercy skazanego za 6 zabójstw, a podejrzewanego o dokonanie nawet kilkudziesięciu. Wydawać by się mogło, że jest to naprawdę ciekawy scenariusz, niestety twórcy nie potrafią wykorzystać potencjału wydarzeń. Głównym bohaterem filmu jest młody policjant, idealista z zasadami, który wbrew oficjelom Polski Ludowej dokładnie wykonuje swoją robotę i nie odpuszcza wbrew naciskom z góry. Jednak proces ścigania mordercy to tylko połowa scenariusza. Reszta opiera się na czerpiących zyski ze zbrodni Mazurkiewicza, przedstawicielach władzy.
Na papierze być może nie brzmi to źle, jednak film jest potwornie nudny!!! Brak w nim grama dramaturgii, czegokolwiek, co przyciągałoby uwagę widza, o utrzymaniu jej już nie wspomnę. Twist fabularny nie jest żadnym zaskoczeniem, bo mizernie napisane postacie od samego początku zdradzają nam czego się spodziewać. W finale, zamiast niespodziewanego rozwiązania dostajemy przewidywalny koniec. Zamiast intelektualnej potyczki między morderca i jego nemezis dostajemy kilka gierek bez znaczenia. Zamiast rasowych femme fatale, na jakie w kampanii promocyjnej kreowane były bohaterki Katarzyny Warnke i Karoliny Gruszki, dostajemy piękne buźki bez wyrazu. Brak charakteru jest największą wadą całego filmu.
Prawie jak Hannibal Lecter
   
     O grającym "Pięknego Władka" Andrzeju Chyrze mogę mówić wyłącznie w superlatywach i tym bardziej boli, że na jego tle całkiem niezły Tomasz Schuchardt wypada blado. Cały drugi i trzeci plan gra na dobrym, choć sprawdzonym sposobie. Szczególnie panowie Grabowski i Linda wydają się odgrywać kolejny raz tę samą rolę. Wiele dobrego można powiedzieć również o realizacji. Kostiumy i scenografia wierni oddają realia epoki, a zdjęcia, zarówno plenerowe, jak i we wnętrzach są ucztą dla oka. Szkoda, że nie przekłada się to na jakość całego filmu.

    "Ach śpij, kochanie" okazał się być kołysanką dla widzów. Dawno już nie siedziałam w kinie i patrząc na zegarek dziwiłam się, że minęło dopiero pół godziny, choć ja miałam wrażenie, że co najmniej dwie. Szkoda. Trudno mi także uniknąć porównania tego filmu do zeszłorocznego, świetnego "Jestem mordercą". Podobna czasy, podobny temat, a jednak jakże inne filmy! U Macieja Pieprzycy dostaliśmy charakternych bohaterów, niesłabnące napięcie i zaskakujący finał. Krzysztof Lang ma nam do zaoferowania wyłącznie dobranockę.

   

niedziela, 8 października 2017

NADRABIAM ZALEGŁOŚCI: "Tajemnice Los Angeles"

 
 "Tajemnice Los Angeles" to film, który od zawsze był na mojej liście "muszę obejrzeć". Ale jakoś tak nie było okazji. Napływ kinowych nowości, albo kolejny serial (niech cię, Netflix!). W końcu się udało! I co mogę teraz powiedzieć? Dlaczego nie obejrzałam go wcześniej?!

     Tytułowe Los Angeles zostaje nam ukazane jako stolica zbrodni, nieprawości, korupcji i wszystkiego, z czym przydomek "anielski" na pewno się nie kojarzy. Wraz z rozwijającym się przemysłem filmowym, szerzy się handel narkotykami, pornografia, mafijne porachunki. W tym zdeprawowanym świecie naprawdę nie jest łatwo zachować człowieczeństwo.
     Opowiadana nam w filmie historia to dość klasyczny kryminał w stylu noir. Ja osobiście miałam wrażenie, że równie dobrze mógłby powstać w latach 50 XX wieku, a nie w 1997 roku. Fabuła nie jest może specjalnie odkrywcza, jednak dzięki świetnemu scenariuszowi (wiem, ze powstał na podstawie książki) i realizacji, a przede wszystkim dzięki rewelacyjnym aktorom, jest ciekawa i angażująca.
     Choć na pierwszy plan wysuwają się trzy postacie: ambitny młody porucznik, gliniarz-celebryta i brutalny twardziel, to ja mam wrażenie, że nadrzędnym bohaterem jest społeczność Los Angeles, która to jest prawdziwą mieszanką ludzi, skuszonych karierą i możliwościami lepszego życia. Tutaj każdy dba o swój interes, o własną przyjemność, prestiż i dobrobyt. Jednak gdy w pewnym barze zostaje popełnione masowe morderstwo, w którym jedną z ofiar jest były policjant, wszystkie służby zostają postawione w stan gotowości, a śledztwo w tej sprawie, niezależnie od siebie prowadzą wspomniani wcześniej funkcjonariusze. Wraz ze stopniowym odkrywaniem prawdy o tamtych brutalnych wydarzeniach, poznają tajemnice Los Angeles i jego mieszkańców.

     Film trwa ponad dwie godziny, jednak od samego początku, aż po napisy końcowe przyciąga nasza uwagę i nie pozwala się nudzić. Najważniejsza jego zaletą są doskonale napisani bohaterowie. Są to postacie z charakterem, postacie, które ewoluują, rozwijają się, których wzajemne relacje są siłą napędową całej historii. ogromne brawa należą się odtwórcom głównych ról. Russel Crowe, Kevin Spacey i Guy Perace wspinają się na wyżyny aktorskich możliwości. Nawet Kim Basinger nie wypada tragicznie na ich tle, choć Oscar za jej rolę, to lekka przesada.

    Jeżeli nie mieliście okazji wcześniej obejrzeć "Tajemnic Los Angeles" to szczerze polecam! Szczególnie wszystkim miłośnikom dobrych kryminałów. Ja na pewno wrócę do niego nie raz.