Film opowiada, opartą na faktach, historię Władysława Mazurkiewicza, mordercy skazanego za 6 zabójstw, a podejrzewanego o dokonanie nawet kilkudziesięciu. Wydawać by się mogło, że jest to naprawdę ciekawy scenariusz, niestety twórcy nie potrafią wykorzystać potencjału wydarzeń. Głównym bohaterem filmu jest młody policjant, idealista z zasadami, który wbrew oficjelom Polski Ludowej dokładnie wykonuje swoją robotę i nie odpuszcza wbrew naciskom z góry. Jednak proces ścigania mordercy to tylko połowa scenariusza. Reszta opiera się na czerpiących zyski ze zbrodni Mazurkiewicza, przedstawicielach władzy.
Na papierze być może nie brzmi to źle, jednak film jest potwornie nudny!!! Brak w nim grama dramaturgii, czegokolwiek, co przyciągałoby uwagę widza, o utrzymaniu jej już nie wspomnę. Twist fabularny nie jest żadnym zaskoczeniem, bo mizernie napisane postacie od samego początku zdradzają nam czego się spodziewać. W finale, zamiast niespodziewanego rozwiązania dostajemy przewidywalny koniec. Zamiast intelektualnej potyczki między morderca i jego nemezis dostajemy kilka gierek bez znaczenia. Zamiast rasowych femme fatale, na jakie w kampanii promocyjnej kreowane były bohaterki Katarzyny Warnke i Karoliny Gruszki, dostajemy piękne buźki bez wyrazu. Brak charakteru jest największą wadą całego filmu.
![]() |
Prawie jak Hannibal Lecter |
O grającym "Pięknego Władka" Andrzeju Chyrze mogę mówić wyłącznie w superlatywach i tym bardziej boli, że na jego tle całkiem niezły Tomasz Schuchardt wypada blado. Cały drugi i trzeci plan gra na dobrym, choć sprawdzonym sposobie. Szczególnie panowie Grabowski i Linda wydają się odgrywać kolejny raz tę samą rolę. Wiele dobrego można powiedzieć również o realizacji. Kostiumy i scenografia wierni oddają realia epoki, a zdjęcia, zarówno plenerowe, jak i we wnętrzach są ucztą dla oka. Szkoda, że nie przekłada się to na jakość całego filmu.
"Ach śpij, kochanie" okazał się być kołysanką dla widzów. Dawno już nie siedziałam w kinie i patrząc na zegarek dziwiłam się, że minęło dopiero pół godziny, choć ja miałam wrażenie, że co najmniej dwie. Szkoda. Trudno mi także uniknąć porównania tego filmu do zeszłorocznego, świetnego "Jestem mordercą". Podobna czasy, podobny temat, a jednak jakże inne filmy! U Macieja Pieprzycy dostaliśmy charakternych bohaterów, niesłabnące napięcie i zaskakujący finał. Krzysztof Lang ma nam do zaoferowania wyłącznie dobranockę.