środa, 27 września 2017

Może nie jest najlepiej, ale bawić się można świetnie! "Kingsman: Złoty krąg"

     Jestem fanką pierwszej części "Kingsman"! Tamten film zaskoczył mnie swoją świeżością, poczuciem humoru i podejściem do wyświechtanego już tematu agentów specjalnych. Bardzo czekałam na kontynuację. I co tu dużo mówić? Ja się na pewno nie zawiodłam!
Owszem, "Kingsman: Złoty krąg" cierpi na przypadłość drugiego filmu, który za wszelką cenę stara się dorównać poprzednikowi i właśnie to "jeszcze więcej" okazuje się być jego zgubą, ale nadal pozostaje świetną komedią z ciekawym pomysłem, rewelacyjnymi pojedynkami i fajnymi bohaterami.

   
W "Złotym kręgu" Eggsy jest już pełnoprawnym agentem. Jego związek ze szwedzką księżniczką zdaje się rozkwitać. Aż pewnego dnia staje oko w oko z widmem z przeszłości, swoim dawnym przeciwnikiem, którego uznał za zmarłego. Ten jednak powrócił z mechanicznym ramieniem i wsparciem kogoś silniejszego. Wkrótce całe Kingsman zostaje unicestwione. Jedyni ocalali, Eggsy i Merlin ( Mark Strong ❤) szukają pomocy u amerykańskich sojuszników z agencji Statesman. Łączą siły przeciwko pewnej psychopatce ukrywającej się w azjatyckiej głuszy. W zwariowaną Poppy brawurowo wciela się Julianne Moore, a jej bohaterka naprawdę nie odstaje od, kreowanej przez Samuela L. Jacksona w pierwszej części, Valentine'a.
Oczywiście, wszystko co dostajemy, również bohaterowie, jest przerysowane do granic możliwości, ale nie sądzę, że należy na to narzekać. Polecam raczej przyjąć to za pewnik i po prostu się dobrze bawić. A o to naprawdę nie trudno!

     Sam początek filmu dostarcza nam już sporo emocji kiedy obserwujemy rozległą sekwencję walki w trakcie pościgu w samochodzie. Później jest już tylko szybciej, mocniej, więcej! Czeka nas szalona jazda kolejką górską, masakra w Alpach, potem kolejna ale w Azji, psy-roboty, hamburgery z człowieka i Elton John - mistrz kung-fu... Tempo filmu jest niezmiennie szybkie, chociaż następują drobne spadki napięcia, które nieco wybijają z rytmu. Ale generalnie wszystkiego jest dużo i to w ogromnych dawkach! Trochę tak, jakby twórcy za bardzo się starali. Odrobinę czuć to spięcie, ale nie na tyle, żeby przeszkadzało w pozytywnym odbiorze filmu.
   
     Aktorzy są doskonali! Po raz kolejny: śpiewający Mark Strong ❤, świetny Taron Egerton, doskonała Julianne Moore, no i klasa sama w sobie - Colin Firth. Poza tym banda z USA. Ja osobiście nie cierpię Channinga Tatuma, ale akurat tutaj nie było go w nadmiarze. Duży minus za Eltona Johna. Widać, że twórcy mieli fajny pomysł, ale po raz kolejny okazało się, że "ca za dużo, to niezdrowo".

     "Kingsman: Złoty krąg" to jeden z lepszych filmów, jakie dane mi było ostatnio oglądać. Warto było na niego czekać, nawet jeśli nie jest to tak udana kontynuacja, na jaką zasługuje pierwszy film. Mimo wszystko polecam zapiać pasy i dobrze się bawić. Szykujcie się na jazdę bez trzymanki!

środa, 20 września 2017

"American Assassin" czyli głupi i głupszy.

     Początek września niestety nie należał do najlepszych repertuarowo. Szczególnie jeśli ktoś (tak jak ja) nigdy nie ogląda horrorów, więc nie bierze pod uwagę seansu "To". Ale szkoda marnować kartę unlimited więc, z braku ciekawszych propozycji wybrałam się na "American Assassin".
Głupia ja!

     Teoretycznie film ten opowiada o młodych chłopaku, którego dziewczyna ginie w zamachu terrorystycznym, a to wydarzenie powoduje, że bohater postanawia zrobić wszystko co w jego mocy aby zniszczyć odpowiedzialnych za tę tragedię. Trafia do elitarnej jednostki CIA (jakby inaczej!), w której przechodzi restrykcyjne szkolenie pod okiem Michaela Keatona, chyba po to aby móc się nazwać tytułowym American Assassin.

     W praktyce, a właściwie w moim odczuciu, jest to film o chorych psychicznie. Przy całym szacunku do osób zmagających się z tego typu problemami! Sam pomysł na fabułę jest totalną bzdurą! Bo wiecie, to taki świetny pomysł, aby osobę ze stresem pourazowym, z zaburzeniami osobowości i ewidentnymi urojeniami (nie mam żadnych wątpliwości, dosłownie nam to pokazano!) przyjąć do agencji wywiadowczej, wysłać na "trening" do człowieka, który z kolei ma problem z wybuchami gniewu i przemocą, a następnie zlecić misję odzyskania skradzionych materiałów radioaktywnych. W końcu amatorzy się do tego najlepiej nadają... 
Dowodów na idiotyzm tego filmu ciąg dalszy: osobą odpowiedzialną za budowanie bomby atomowej okazuje się były adept Michaela Keatona, którego ten podobno nie uratował, co definitywnie zmieniło go w żadnego zemsty terrorystę. Błagam... Jest to tak żałosna "motywacja", że aż nie chce mi się o tym rozpisywać.

    Nie sposób nie wspomnieć o aktorach, grających główne role. Panie Keaton, co pana skusiło???!!! Jest to nie lada sztuką, zmarnować tak świetnego aktora, a twórcom tego dzieła się udało! Poza tym odsadzili w głównej roli kolesia o charyzmie zbutwiałego pnia, a czarnym charakterem został chyba gość, którego jednym zadaniem było stroić fochy. 

    Zwiastun zapowiadał dość dynamiczną akcję, miało się sporo dziać. Nie łudźcie się! "American Assassin" jest potwornie nudny! Sporo skaczemy z jednego końca świata na drugi, ale właściwie nic to do fabuły nie wnosi oprócz siermiężnych cięć. 
Finał grozi kontynuacją... Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie, bo naprawdę nie warto.