"Zwyczajna dziewczyna" to film, który wszedł do kin w cieniu "Wonder Woman". Podejrzewam, że przejdzie bez echa i wielu widzów nawet nie zauważy jego obecności w repertuarze, a szkoda bo to bardzo dobry film!
Tytuł, właściwie nie mówi nam nic. Równie dobrze mogłaby to być komedia romantyczna, jak i nudny melodramat. Zupełnie błędnie, film jest też kategoryzowany jako komedia. Jest to przyjemnie opowiedziana historia pewnego filmu i jego scenarzystów. Ma w sobie sporo lekkości, ale dotyka także wielu trudnych tematów i naprawdę nie jest komedią!
Catrin jest początkującą scenarzystką, która zostaje zatrudniona do pisania "gadki-szmatki" czyli kobiecych dialogów. Dość szybko okazuje się, że to zdolna dziewczyna, która naprawdę zna się na rzeczy. Ma pomóc pisać scenariusz do przełomowego dzieła o ewakuacji żołnierzy w Dunkierce. Film ma zostać oparty o historię dwóch sióstr, które wbrew woli ojca, wsiadły na jego łódź i wyruszyły do Francji. Niestety nikt nie chce widzieć kobiet w roli bohaterów, a na dodatek wszyscy chcą coś w powstającym filmie zmieniać. jeden minister nie zgadza się na awarię brytyjskiego silnika, drugi chce w fabułę wpleść amerykański wątek, a tylko Catrin walczy o bohaterskie siostry.
"Zwyczajna dziewczyna" to niemal dwugodzinny seans, który zawiera w sobie sporo wątków. Oprócz historii powstawania filmu "The Nancy Starling", mamy opowieść o podstarzałym aktorze, który zapomniał, że nie ma już 35 lat i nad chce grywać amantów, mamy przekonanego o własnym geniuszu scenarzystę, niespełnionego artystę i Londyn pochłonięty przez wojnę.
Pośród tego wszystkiego jest Catrin, która pragnie zostać doceniona za to co robi, ale nie oczekuje swojego nazwiska w napisach końcowych, ale uczciwiej zapłaty, która kryje się przed niemieckimi nalotami w tunelach metra, która jako jedyna potrafi postawić kobietę w roli bohatera.

Myślę, że ten film nie byłby ani w połowie tak dobry, gdyby nie Gemma Arterton, która jest doskonałą aktorką tylko nie zawsze ma szczęście do wybieranych ról. Tutaj jest w sam raz. Unika zbędnego dramatyzmu na rzecz szczerego wzruszenia. Ale największa gwiazda jest tutaj Bill Nighy, niby na drugim planie, a tak naprawdę kradnie show, gdy tylko pojawia się na ekranie.
"Zwyczajna dziewczyna" to dla mnie przykład na wyższości brytyjskiego kina nad popularniejszym amerykańskim. Ciekawy scenariusz, lepszy warsztat aktorów i odwaga w opowiadaniu bardzo kameralnych historii bez patosu i dramatyzmu. To właśnie cenię.
A film polecam każdemu, kto zgadza się, że kobieta też ma prawo czasem coś naprawić :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz