wtorek, 20 czerwca 2017

Nie taki "Król Artur" zły, jak o nim piszą.

 Przed seansem naczytałam się sporo, jaką to straszną klapą finansową okazał się "Król Artur: Legenda Miecza", jak źle został przyjęty i krytykowany. Spodziewałam się naprawdę żenującego tworu filmopodobnego, a okazało się, że to jest całkiem przyjemna rozrywka na niedzielne popołudnie. Do tego ścieżka dźwiękowa powala!!!

 To miało być typowo wakacyjne kino rozrywkowe i takie dokładnie jest! Fakt, że na miejscu tytułowego Króla Artura mógłby być zupełnie ktoś inny i właściwie niewiele by się zmieniło. Być może właśnie to podejście do, jakby nie patrzeć, ikonicznej postaci w filmie Guya Ritchiego tak zraziło widzów.
     Film rozpoczyna scena opowiadająca o pojedynku czarnoksiężnika Mordreda i Uthera Pendragona, władcy Camelotu. Tutaj też pokazane zostają nam niezwykłe właściwości legendarnego miecza. Następnie obserwujemy zdradę królewskiego brata Vortigerna. Kolejną sekwencją jest dorastanie Artura. I to jest mój ulubiony fragment filmu! Krótkie ujęcia, jeden motyw przewodni, szybkie tempo i właściwie wiemy już kim jest ten młody człowiek. Całość trawa tylko chwilę, a robi wrażenie! Kolejne minuty to dość typowa opowieść o wybrańcu znikąd, bardzo luźno oparta o legendę Króla Artura.
     Przez cały film utrzymane jest szybkie tempo i taki też montaż, jednakże mimo tego przychodzi taki moment, w którym widz zaczyna się nudzić. Mnie dopadł on nieco po połowie filmu. Wydaje mi się, że można by kilka scen wyciąć bez szkody dla całości.
Bardzo dobrze sprawdza się w "Królu Arturze" humor. Jest świetnie napisany, nieprzesadzony.
Wypada też napisać kilka słów o aktorach. Pierwsze skrzypce gra Jude Law w roli nikczemnego złoczyńcy :P Już to zdanie właściwie mówi wszystko o odtwórcy głównej roli... Jude Law jest prawdziwą gwiazdą tego filmu. Wydaje się być nieustannie znudzony, jakby grał od niechcenia, a i tak jego postać jest zdecydowanie najciekawsza! Wcielający się w Artura Charlie Hunnam może nie jest złym aktorem ale brakuje mu tej charyzmy, która z niezłego aktora zrobi gwiazdę.


     Ogólnie muszę stwierdzić, że bawiłam się na seansie całkiem dobrze. "Król Artur: Legenda Miecza" bardziej przypomina gangsterską komedię lub kolejną część "Sherlocka Holmesa", której akcja toczy się w średniowiecznym Londynie, niż klasyczną adaptację anglosaskich podań ale nie zmienia to faktu, że ogląda go się z przyjemnością i zdziwieniem skąd się wzięły aż tak negatywne recenzje.

czwartek, 8 czerwca 2017

Feminizm w wykonaniu "Zwyczajnej dziewczyny"

   
"Zwyczajna dziewczyna" to film, który wszedł do kin w cieniu "Wonder Woman". Podejrzewam, że przejdzie bez echa i wielu widzów nawet nie zauważy jego obecności w repertuarze, a szkoda bo to bardzo dobry film!

     Tytuł, właściwie nie mówi nam nic. Równie dobrze mogłaby to być komedia romantyczna, jak i nudny melodramat. Zupełnie błędnie, film jest też kategoryzowany jako komedia. Jest to przyjemnie opowiedziana historia pewnego filmu i jego scenarzystów. Ma w sobie sporo lekkości, ale dotyka także wielu trudnych tematów i naprawdę nie jest komedią!

     Catrin jest początkującą scenarzystką, która zostaje zatrudniona do pisania "gadki-szmatki" czyli kobiecych dialogów. Dość szybko okazuje się, że to zdolna dziewczyna, która naprawdę zna się na rzeczy. Ma pomóc pisać scenariusz do przełomowego dzieła o ewakuacji żołnierzy w Dunkierce. Film ma zostać oparty o historię dwóch sióstr, które wbrew woli ojca, wsiadły na jego łódź i wyruszyły do Francji. Niestety nikt nie chce widzieć kobiet w roli bohaterów, a na dodatek wszyscy chcą coś w powstającym filmie zmieniać. jeden minister nie zgadza się na awarię brytyjskiego silnika, drugi chce w fabułę wpleść amerykański wątek, a tylko Catrin walczy o bohaterskie siostry.
   
     "Zwyczajna dziewczyna" to niemal dwugodzinny seans, który zawiera w sobie sporo wątków. Oprócz historii powstawania filmu "The Nancy Starling", mamy opowieść o podstarzałym aktorze, który zapomniał, że nie ma już 35 lat i nad chce grywać amantów, mamy przekonanego o własnym geniuszu scenarzystę, niespełnionego artystę i Londyn pochłonięty przez wojnę.
Pośród tego wszystkiego jest Catrin, która pragnie zostać doceniona za to co robi, ale nie oczekuje swojego nazwiska w napisach końcowych, ale uczciwiej zapłaty, która kryje się przed niemieckimi nalotami w tunelach metra, która jako jedyna potrafi postawić kobietę w roli bohatera.

   
 Myślę, że ten film nie byłby ani w połowie tak dobry, gdyby nie Gemma Arterton, która jest doskonałą aktorką tylko nie zawsze ma szczęście do wybieranych ról. Tutaj jest w sam raz. Unika zbędnego dramatyzmu na rzecz szczerego wzruszenia. Ale największa gwiazda jest tutaj Bill Nighy, niby na drugim planie, a tak naprawdę kradnie show, gdy tylko pojawia się na ekranie.

 

       "Zwyczajna dziewczyna" to dla mnie przykład na wyższości brytyjskiego kina nad popularniejszym amerykańskim. Ciekawy scenariusz, lepszy warsztat aktorów i odwaga w opowiadaniu bardzo kameralnych historii bez patosu i dramatyzmu. To właśnie cenię.
A film polecam każdemu, kto zgadza się, że kobieta też ma prawo czasem coś naprawić :)