sobota, 1 kwietnia 2017

"Piękna i Bestia" - powrót do dzieciństwa.

     "Piękna i Bestia" to, obok "Małej Syrenki" mój ulubiony film Disneya więc z ogromnym oczekiwaniem śledziłam wszelkie newsy o tej produkcji i wiedziałam, że w roku 2017 będzie to mój seans obowiązkowy. I doczekałam się!
Oczywistym dla mnie był wybór wersji z napisami, głównie ze względu na fantastycznych aktorów. Jeśli chodzi o casting, to aktorska wersja klasycznej animacji jest strzałem w dziesiątkę. Emma Watson jest cudowna, Kevin Kline spisuje się świetnie, Dan Stevens nawet pod maską efektów robi dobrą robotę, ale największymi gwiazdami są (tutaj nie będę oryginalna, bo dosłownie każda recenzja, którą czytałam zwracała na to uwagę) Luke Evans i Ewan McGregor, wspierany przez Iana McKellena. Szkoda by było odmówić sobie przyjemności obcowania z ich głosami!

     Sporo krytyki można było usłyszeć odnośnie fabuły. Że nie wnosi nic nowego, że właściwie jest kalką pierwowzoru, że czyni film zupełnie niepotrzebnym. Jest w tym sporo prawdy, ale dla mnie nie zmienia to faktu, że aktorska ekranizacja jest po prostu wspaniałym spektaklem i sentymentalną wycieczką do dzieciństwa. Czułam się jak mała dziewczynka siedząc na sali kinowej, z takim właśnie dziecięcym zachwytem chłonęłam film, który jest niesamowicie zrealizowany!!! Te kostiumy, ta scenografia! Po prostu wielkie "WOW"!!! No i muzyka... Znane utwory zauroczyły mnie na nowo. Z nowymi głosami i nieco uwspółcześnioną aranżacją nabrały świeżości, nic nie tracąc ze swojego oryginalnego uroku.

     Aktorska "Piękna i Bestia" to klasyczna opowieść zrealizowana na miarę naszych czasów, która jednak, mam nadzieję, przypomni animowany pierwowzór, a nie zastąpi go.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz