czwartek, 26 maja 2016

O Apokalipsie, która wyszła tak sobie. "X-Man: Apocalypse"

 

Nie da się ukryć, że o nowych "x-manach" napisano już sporo. Kto widział ten wie, kto nie widział ten zapewne przeczytał o polskich scenach, które jak na swoją niewielką objętość wzbudzają spore emocje. Tutaj najbardziej żałuję, że nie jestem w stanie przekazać na piśmie mojego brata (który powoli staje się kolejnym, po filmach bohaterem moich wpisów) parodiującego aktorów usiłujących mówić po polsku :D Przy okazji dowiadujemy się, ze Pruszków w latach 80 był porośniętą lasami stolicą polskiego hutnictwa, milicjanci gonili złoczyńców z łukami, a obywatele trzymali paszporty w szufladach. Tak, myślę, że te sceny w kolejnym filmie o mutantach, wśród polskiej publiczności na pewno wywołały uśmiechy politowania. Ale w końcu to nie one są sednem filmu! Więc do rzeczy.

     Za sprawą pewnej znanej nam już agentki CIA (tak to jej wina! trzeba było nie odkrywać tego dywanu!!!) budzi się, po tysiącach lat, potężny mutant. Uznawany za pierwszego z tego gatunku, obdarzony niezwykłymi mocami. Niestety nie docenia dorobku cywilizacyjnego i stwierdza, że najlepsze co może zrobić to po prostu zniszczyć cały świat i zbudować nowy dla siebie i swoich wyznawców. Po wydarzeniach przedstawionych w "X-Man: Przyszłość, która nadejdzie" losy znanych nam bohaterów różnie się potoczyły. Minęło 10 lat. Szkoła profesora Xaviera się rozwija i odkrywa nowe talenty, Magneto ukrywa się wśród polskiej przyrody, a Mystique podróżuje po świecie wyciągając mutantów z kłopotów. Z tego stanu wyrywa ich wybudzony Apocalypse, który szuka odpowiedniego towarzystwa i upatruje sobie Magneto jako właściwego mutanta do czarnej roboty. Przeciwko Apokalipsie i jego "aniołkom" staje dzielny profesor i jego przedszkole, bo jak się okazuje to właśnie młodzi podopieczni najbardziej się przydają.

     To teraz dlaczego, moim zdaniem, "X-Man: Apocalypse" jest filmem niezłym, ale daleko mu do bardzo dobrego. Zacznę od minusów. To już kolejny film z tej serii, w którym naprzeciwko sobie stają profesor X i Magneto, i po raz kolejny ich trudna, ale jakże niezwykła przyjaźń okazuje się kluczem do rozwiązania. Wszystko fajnie, ale to już było zarówno w "Pierwszej klasie" jak i w "Przyszłość, która nadejdzie". Sporym rozczarowaniem był dla mnie przeciwnik, czyli tytułowy Apocalypse. Miał być największym zagrożeniem, potęgą samą w sobie. Osobiście wyobrażałam go sobie jako SuperCzarnyCharakter. Obawiam się, że moich oczekiwań nie spełnił... Ta powtarzalność i niewystarczająco zły przeciwnik, moim zdaniem, są głównymi wadami filmu. Ale ogólnie nie jest tak źle!

     Jestem przekonana, że widzowie, oczekujący dobrej rozrywki, wyjdą z kina zadowoleni. Film ma naprawdę dobre tempo. Mimo, że jest dość długi, to ani na chwilę nie nuży i nie ciągnie się. A to spory plus. Jestem również pod wrażeniem, wykreowanej przez Sophie Turner, Jean Grey. Scena z feniksem wygląda naprawdę imponująco. A poza tym piękną, błyszczącą i zabawną perełką są sceny Quicksilvera. Chcemy więcej!!!

Ogólnie rzecz ujmując film podobał mi się bardzo, choć świadoma jestem, że mógłby być lepszy. Co jednak nie zmienia faktu, ze czekam na kolejne ekranizacje!

wtorek, 10 maja 2016

"Kapitan Ameryka: Wojna bohaterów" - pojedynek godny uwagi.

 
   O "Wojnie bohaterów" napisano już wiele, więc ja rozwodzić się nie mam zamiaru. Powiem wprost: ten film to kwintesencja kina rozrywkowego; jest wszystkim tym, czego przeciętny widz szuka w świątyni X muzy!

Tak naprawdę zamiast Kapitana Ameryki moglibyśmy w tytule postawić dowolnego z ekipy Avengers i niewiele by to zmieniło, a jednak to Steve Rogers przykuwa uwagę, bo to właśnie on staje przed kluczowym dylematem: bronić przyjaciela bez względu na wszystko, czy podporządkować się oczekiwaniom społeczeństwa. Już zwiastuny zapowiadały naprawdę ciekawe starcie, a jednak kiedy dowiadujemy się o o właściwie chodzi, praktycznie niemożliwe jest nie stanięcie po jednej ze stron, a wybór wcale nie jest jednoznaczny. Bo czy można być bohaterem kosztem istnień niewinnych? 

Śmie twierdzić, że jest to jeden z lepszych, o ile nie najlepszy film z tej serii. Dostajemy naszych ulubionych bohaterów, którzy dają nam popis swoich możliwości stając przeciw sobie, mamy widowiskowe pościgi, starcia, mamy konflikt, w który sami się angażujemy. W końcu, mamy także nowe postacie, znane lepiej, lub gorzej. Osobiście najbardziej podoba mi się scena wprowadzająca Czarną Panterę. Styl tej postaci jest absolutnie hipnotyzujący, a obsadzony w tej roli Chadwick Boseman, od samego początku sprawia, że szczerze mu kibicujemy. Pojawia się także Spiderman, który do tej pory nie miał szczęścia do ekranizacji, a tym razem momentami skrada show. Jest fantastyczny! Razem z Ant-Manem powodują salwy śmiechu wśród widowni. 

Scena faktycznego starcia drużyny Kapitana Ameryki i drużyny Iron Mana to gratka zarówno dla prawdziwych fanów komiksu, jak i miłośników kina akcji. Sama sekwencja trwa chyba kilkanaście minut i jest choreograficznym majstersztykiem. Podobnie zresztą jak finałowe starcie Kapitana z Iron Manem. 
Zemo, który pełni tu rolę czarnego charakteru jest zepchnięty na dalszy plan, jest właściwie tylko narzędziem, którego zadaniem jest wywołać wojnę domową w ekipie dotąd niepokonanych mścicieli. Nie da się ukryć, ze z zadania wywiązuje się doskonale. 

"Wojna bohaterów" to film, który naprawdę celnie trafia w gusta widzów i pobudza oczekiwania wobec tego, co jeszcze Marvel przygotowuje.
Ja była, ubawiłam się przednie i czekam na więcej!