Na początku zaznaczę, że uwielbiam filmy Marvela! Filmy i seriale mogę oglądać godzinami. Komiksów nie czytam, więc nie oceniam ekranizacji tylko oddzielne dzieła.
Oczywiście przyznaję, że nie są to filmy wybitne i do szczególnie ambitnych też bym ich nie zaliczyła, jednak nie zmienia to faktu, że ogląda się je z niezwykłą przyjemnością.
I właśnie na taką rozrywkę licząc wybrałam się na "Ant-mana".
Jeśli mam być szczera to myślałam, że będzie to taki średni przerywnik między Avengersami, Strażnikami Galaktyki czy innymi Iron Manami i Thorami. A tu taka niespodzianka!
"Ant-man" to historia złodzieja - Scotta Langa, który po wyjściu z więzienia szuka uczciwej pracy, żeby odciąć się od kryminalnej przeszłości i odzyskać córkę. Zatrudnia go doktor Hank Pym i zleca... kradzież. Jednak tym razem od tego skoku mogą zależeć losy świata. Scott zostaje wyposażony w całkiem niezłe wdzianko, które zmniejsza go do rozmiaru mrówki. Ale żeby być Ant-manem w 100% trzeba nieco potrenować. I tu właśnie zaczyna się zabawa.
Film ma swoje dobre i złe strony. Do największych plusów zaliczę świetne postaci drugoplanowe! Wnoszą niesamowitą dawkę humoru! Świetnie wypada Michael Douglas w roli Hanka Pyma, a jeśli chodzi o odtwórcę głównej roli to niestety... Paul Rudd już na wieki pozostanie dla mnie Mike'm Hanniganem, mimo, że jako Lang wcale nie wypada słabo!
To co natomiast jest bardzo słabe w "Ant-manie" to Czarny Charakter czyli Darren Cross. Posiada on swój własny kombinezon i pomysł jak go wykorzystać. Niestety postać jest zupełnie bezbarwna.
Świetne ujęcia to jednak kolejny powód, dla którego ten film się ogląda z niekrytą przyjemnością.
Jeżeli ktoś ma ochotę na doskonałą rozrywkę okraszoną doskonałym poczuciem humoru to zdecydowanie powinien obejrzeć "Ant-mana".